Zwykła noc na Anderlechcie zamieniła się w koszmar, gdy kule przebiły okno sypialni, w której spała matka z dwiema córkami. „Oni strzelają, mamo, oni strzelają!” – krzyczała przerażona 11-letnia dziewczynka. Dziecko zostało zranione odłamkami szkła. VTM Nieuws i Het Laatste Nieuws przeprowadziły rozmowę z rodziną zaledwie kilka godzin po zdarzeniu. „Gdyby ta kula przeleciała kilka centymetrów niżej… Wolę o tym nie myśleć” – mówi wstrząśnięta matka.
43-letnia mieszkanka Anderlechtu, prosząca o anonimowość z obawy przed odwetem, relacjonuje dramatyczne wydarzenia z nocy na placu Alphonse Lemmens. „Na początku myślałam, że to fajerwerki. Huk nie ustawał, stawał się coraz głośniejszy, przenikliwy. Bum, bum, bum. Usłyszałam tłuczone szkło. Wtedy zrozumiałam – strzelają do naszego domu”.
Panika w sypialni dzieci
Z piętrowego łóżka dobiegły krzyki: „Oni strzelają, mamo!”. „To była moja 11-letnia córka” – wspomina kobieta, której głos łamie się przy tych słowach. „Już wcześniej słyszała strzały w dzielnicy, ale tym razem kule przeleciały przez okno – prosto do jej pokoju. Szyba roztrzaskała się, wszędzie było szkło. Chwyciłam dzieci i pobiegłam do salonu. Moja córka płakała i powtarzała: ‘Mamo, kule’. Ten głosik… Nigdy tego nie zapomnę”.
Dziewczynka została lekko ranna w głowę odłamkami szkła. „Miała szczęście” – wzdycha jej matka. Pokazuje popękaną szybę zaklejoną prowizorycznie plastikową torbą. „Ma kilka zadrapań i siniaków, ale żadnych poważnych ran”. Na miejsce przyjechała karetka, jednak dziecko nie wymagało hospitalizacji.
Rozmach strzelaniny i pościg za sprawcami
Na placu policja znalazła co najmniej piętnaście łusek po nabojach. Oprócz mieszkania rodziny uszkodzono także inne lokale i kilka samochodów. Sprawcy uciekli z miejsca zdarzenia na hulajnodze elektrycznej i nadal są poszukiwani. Prokuratura w Brukseli poinformowała, że „uruchomiono wszystkie środki niezbędne do ich odnalezienia”. Na miejscu pracowali technicy kryminalni i biegli.
Życie w cieniu przemocy
Matka chwali szybką reakcję policji, ale nie ukrywa frustracji. „Ten problem trwa od lat. Przestępcy działają bezkarnie. To wojna na ulicach. Nie odważam się już wychodzić. Moje dzieci nie bawią się na dworze, śpimy razem w salonie, bo tam czujemy się bezpieczniej. Żyjemy jak w strefie wojennej”.
Rodzina mieszka w dzielnicy od czterech lat i dobrze zna realia Anderlechtu – strzały, krzyki, syreny. „Gdybym mogła, wyjechałabym natychmiast, ale nie stać mnie. To mieszkanie socjalne. Nie mam dokąd pójść” – mówi kobieta, spoglądając na wybite okno w pokoju dzieci. „Za każdym razem, gdy tam przechodzę, myślę sobie: to mogło być jej końcem”.
Plac znany z handlu narkotykami
Plac Alphonse Lemmens od lat uchodzi za jedno z miejsc, gdzie dochodzi do transakcji narkotykowych. Choć prokuratura nie potwierdza, że ostatnia strzelanina ma z tym związek, śledczy nie wykluczają, że mogła być elementem lokalnych porachunków. „To nadal przedmiot dochodzenia” – informują przedstawiciele prokuratury.
Szerszy kontekst bezpieczeństwa w stolicy
Strzelanina na Anderlechcie to kolejny przypadek przemocy z użyciem broni palnej w Brukseli. Dzielnica od lat boryka się z problemami związanymi z handlem narkotykami i walką o wpływy między grupami przestępczymi. Dla mieszkańców, w tym polskich rodzin mieszkających w regionie, to codzienna rzeczywistość pełna lęku i niepewności.
Władze lokalne i federalne zapowiadają wzmocnienie działań prewencyjnych, jednak mieszkańcy mają poczucie, że pozostają sami wobec narastającej przemocy. Sytuacja na Anderlechcie pokazuje, że problem bezpieczeństwa w stolicy Belgii wymaga nie tylko policyjnych interwencji, ale i długofalowych działań społecznych – inwestycji w edukację, infrastrukturę i poprawę warunków życia w dzielnicach najbardziej dotkniętych przestępczością.