Siedmiu na dziesięciu obywateli nie odczuje żadnych skutków reformy emerytalnej planowanej przez rząd – zapewnił w czwartek minister ds. emerytur Jan Jambon, odpowiadając na interpelacje w Izbie Reprezentantów. Jego słowa były reakcją na ostrą krytykę związków zawodowych, które ujawniły dane sugerujące, że zmiany uderzą w znaczną część pracowników.
Związki zawodowe opublikowały w tym tygodniu szacunki Federalnej Służby Emerytalnej (SFP) dotyczące skutków reformy, przewidującej m.in. kary finansowe dla osób przechodzących zbyt wcześnie na emeryturę, ograniczenie okresów zrównanych oraz inne zmiany w sposobie naliczania świadczeń. Według trzech głównych central związkowych około 30% pracowników miałoby odczuć negatywny wpływ reformy, tracąc średnio 318 euro miesięcznie.
Gwałtowna krytyka opozycji
Publikacja tych danych wywołała falę reakcji wśród partii opozycyjnych. Socjaliści i Zieloni zarzucili rządowi, że reforma ma charakter oszczędnościowy i najbardziej uderzy w kobiety. Ludivine Dedonder (PS) oskarżyła gabinet o „oszczędzanie 4 miliardów euro, podczas gdy rozdaje prezenty wielkim firmom i ich kierownictwu”. „Pogrążycie w ubóstwie tysiące ludzi” – stwierdziła z kolei Sarah Schlitz (Ecolo-Groen). Dedonder podkreśliła, że „70 procent kobiet zostanie objętych sankcjami” wynikającymi z reformy.
Minister Jambon skrytykował związki zawodowe za ujawnienie poufnych danych, uznając to za „naruszenie zaufania”, oraz zakwestionował ich interpretację.
Minister broni reformy
„Federalna Służba Emerytalna jest przekonana, że zdecydowana większość – 66 procent osób, które przeszły na wcześniejszą emeryturę, oraz 74 procent tych, które zakończyły karierę w wieku ustawowym – nie doświadczyłaby żadnych negatywnych skutków, gdyby nowe zasady z 2033 roku obowiązywały już dziś” – oświadczył Jambon.
„Siedemdziesiąt procent obywateli nie odczuje żadnego wpływu reformy. Ci, którzy pracują wystarczająco długo i regularnie opłacają składki, nie poniosą absolutnie żadnej straty” – podkreślił minister, odpierając zarzuty opozycji.
Cele i mechanizmy reformy
Reforma ma wzmocnić związek między długością kariery zawodowej a wysokością emerytury. W jej ramach ograniczone zostanie uwzględnianie tzw. okresów zrównanych, czyli okresów, w których dana osoba nie pracowała, ale zachowywała prawo do składek. Od 2027 roku okresy te nie będą mogły przekraczać 40% całej kariery zawodowej; limit ten będzie stopniowo obniżany do 20% w 2031 roku.
Minister zapewnił, że reforma nie wprowadza dyskryminacji ze względu na płeć. Okresy związane z opieką nad dziećmi, chorobą lub czasowym bezrobociem będą nadal w pełni uwzględniane. „Pracownicy z przerwami w karierze lub zatrudnieni w niepełnym wymiarze godzin nie zostaną strukturalnie pokrzywdzeni. Urlop macierzyński w pełni wlicza się do stażu pracy i wysokości świadczeń” – wyjaśnił.
Kontrowersyjna filozofia zmian
„Chcemy ograniczyć uwzględnianie bardzo długich okresów bezrobocia, kiedy dana osoba mogła pracować, ale tego nie robiła. Nasz wybór jest uzasadniony – nikt nie może usprawiedliwiać sytuacji, w której osoba niepracująca przez większość życia otrzymuje wyższą emeryturę niż ta, która przez lata pracowała i płaciła składki” – argumentował Jambon.
Eksperci ds. zabezpieczenia społecznego ostrzegają jednak, że reforma może nieść niezamierzone skutki dla osób z nieregularną karierą zawodową, szczególnie kobiet, które częściej przerywają pracę z powodów rodzinnych. Dyskusja nad ostatecznym kształtem reformy trwa, a decyzje w tej sprawie zapadną po dalszych konsultacjach i pracach parlamentarnych.