Już co czwarty nowy nauczyciel w Federacji Walonia-Bruksela pracuje bez odpowiednich kwalifikacji. Zjawisko nasila się z każdym rokiem, obnażając bezradność kolejnych ekip rządzących wobec pogłębiającego się kryzysu.
Belgijska oświata frankofońska od lat zmaga się z brakiem wykwalifikowanej kadry, ale najnowsze dane są szczególnie alarmujące. Z informacji, do których dotarła agencja prasowa Belga, wynika, że 25 procent osób rozpoczynających w 2024 roku pracę jako nauczyciele nie dysponuje żadnymi konkretnymi kompetencjami ani w zakresie nauczanych przedmiotów, ani metodyki pracy pedagogicznej.
Zjawisko przybiera na sile w zastraszającym tempie. Jeszcze w 2016 roku nauczyciele bez odpowiedniego przygotowania stanowili zaledwie 10 procent nowo zatrudnionych. W ciągu zaledwie ośmiu lat ten odsetek urósł dwuipółkrotnie. Osoby te, w belgijskiej nomenklaturze administracyjnej, figurują jako kandydaci „spoza listy” – nie mają bowiem dyplomu potwierdzającego jakiekolwiek kompetencje związane z tym, czego mają uczyć dzieci i młodzież.
Od 2016 roku zatrudnianie pedagogów na terenie Federacji podlega tzw. dekretowi o kwalifikacjach i funkcjach. Ten akt prawny wprowadził jasną hierarchię przy obsadzaniu wakatów w szkołach. W idealnym świecie każde stanowisko trafiałoby do osoby z pełnymi kwalifikacjami – przykładowo, matematyki w szkole średniej uczyłby magister matematyki z przygotowaniem pedagogicznym.
Rzeczywistość szybko wymusiła jednak odstępstwa od tej zasady. Gdy brakuje „idealnych” kandydatów, przepisy pozwalają zatrudnić osobę z „kwalifikacjami wystarczającymi” – na przykład fizyka w roli nauczyciela matematyki. Jeśli i takich brakuje, można sięgnąć po osoby z „kwalifikacjami niedoborowymi”, mające chociaż minimalne przygotowanie w pokrewnej dziedzinie. Dopiero gdy wszystkie te możliwości zawodzą, dyrekcja może powierzyć prowadzenie zajęć komuś bez żadnego przygotowania kierunkowego.
Statystyki pokazują, jak z roku na rok maleje odsetek nauczycieli z właściwym przygotowaniem do zawodu. W 2024 roku jedynie 53 procent nowo zatrudnionych miało pełne kwalifikacje – to drastyczny spadek w porównaniu z 71 procentami odnotowanymi osiem lat wcześniej. Względnie stabilna pozostaje grupa osób z „kwalifikacjami wystarczającymi” – od lat utrzymuje się na poziomie 10-12 procent. Niepokojąco rośnie za to odsetek pedagogów z „kwalifikacjami niedoborowymi” – z 8 do 11 procent, nie wspominając już o wspomnianym gwałtownym wzroście liczby osób całkowicie bez kwalifikacji.
Gabinet minister edukacji Valérie Glatigny z partii MR zdaje się bezradny wobec tych danych. Przedstawiciele resortu ograniczają się do lakonicznych stwierdzeń: „Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z problemu niedoboru nauczycieli”. Jako dowód podejmowanych działań wskazują na styczniową inicjatywę powołania grup roboczych, które mają wypracować rozwiązania podnoszące atrakcyjność zawodu pedagoga.
Obecna koalicja rządząca, złożona z liberałów (MR) i chadeków (Les Engagés), deklaruje walkę z niedoborem nauczycieli jako swój najważniejszy cel polityczny. Na razie wprowadzono kilka doraźnych rozwiązań: zwiększono pulę nauczycieli dostępnych na zastępstwa, poprawiono zasady uznawania stażu pracy dla osób przychodzących z innych branż oraz umożliwiono emerytowanym pedagogom kontynuowanie pracy na zasadzie dobrowolności.
Związkowcy, od lat będący w konflikcie z kolejnymi rządami, widzą źródła kryzysu gdzie indziej. Wskazują na systematyczne pogarszanie warunków pracy, lawinę biurokracji i przeludnione klasy jako główne powody ucieczki z zawodu. Krytykują też plany nowego rządu, który chce zlikwidować system mianowań nauczycielskich. Zdaniem związków tylko pogłębi to obecne problemy. Przedstawiciele władz przekonują natomiast, że szybsze oferowanie umów na czas nieokreślony będzie skuteczniejszym sposobem zatrzymania pedagogów w szkołach.