Na Anderlecht mieszkańcy balansują między strachem a rezygnacją. Strzelaniny stały się częścią codzienności, a lista możliwych rozwiązań coraz bardziej się kurczy.
W niedzielny poranek, tuż obok stacji metra Clemenceau, gdzie zaledwie kilkanaście godzin wcześniej zamordowano młodego mężczyznę, życie toczy się jak zwykle. Ludzie tłoczą się przy bankomatach, wychodzą z wagonów metra, kierując się na pobliski targ Abattoirs d’Anderlecht. Mimo to w powietrzu unosi się napięcie, a obecność policji jest widoczna na każdym kroku.
„Widzisz tamten napis?” – wskazuje jeden z mieszkańców na kulistą rzeźbę na placu Clemenceau z hasłem The world is yours (Świat należy do ciebie). „Nie wiem, czy świat, ale Clemenceau na pewno należy do dilerów. Skoro policja stoi tu dzień i noc, a nic się nie zmienia, to co mamy zrobić?”
Nieopodal policyjny pojazd opancerzony stoi zaparkowany, a w całym rejonie Cureghem patrole nieustannie krążą po ulicach.
Strach i bezsilność w cieniu kolejnych strzałów
Mimo stałej obecności funkcjonariuszy, strzelanina z sobotniego wieczoru znów pokazała, że przemoc eskaluje. Policja była zaledwie kilka metrów od miejsca zdarzenia, ale to nie powstrzymało napastników.
„Niektórzy mówią, że trzeba tu wysłać wojsko. Może uspokoiłoby to mieszkańców, ale co z tego? Jeśli gangsterzy nie boją się policjantów, myślicie, że zatrzymają się przed żołnierzami?” – zastanawia się jeden z rozmówców.
Mieszkańcy na Anderlecht przywykli do życia w cieniu przemocy. „Są tacy, którzy narzekają na hałaśliwych sąsiadów albo pijanych ludzi na ulicy” – mówi ironicznie jeden z nich. „My mamy strzelaniny. Już nawet nie reagujemy. Po prostu kolejna… pytanie tylko, kiedy następna i czy akurat nie będziemy w pobliżu.”
Co dalej? Policja, wojsko, czy coś więcej?
Minister spraw wewnętrznych Bernard Quintin przybył na miejsce tuż po sobotnich wydarzeniach i zapowiedział pilne spotkanie ze wszystkimi służbami bezpieczeństwa. „Kolejna strzelanina jest absolutnie nie do zaakceptowania. W zeszłym tygodniu rząd federalny i policja lokalna podjęły pewne działania, ale teraz musimy wdrożyć jeszcze bardziej zdecydowane środki” – powiedział.
Ale jakie? Wojsko? Wśród mieszkańców na Anderlecht pojawia się opinia, że wysłanie żołnierzy byłoby raczej sposobem na uspokojenie społeczeństwa niż rzeczywistym rozwiązaniem problemu. „Nie można udawać, że to nagła sytuacja. Cureghem i jego mieszkańcy są zostawieni sami sobie od lat. To jest prawdziwa przyczyna tego, co się dzieje. Tyle że teraz nie mamy już czasu na powolne zmiany” – mówi jeden z rozmówców.
Tymczasem napięcie na Anderlecht nie słabnie. Mieszkańcy czują, że żyją w strefie wojny, a kolejne ataki są tylko kwestią czasu.