Georges-Louis Bouchez nadaje frankofońskim liberałom najbardziej proizraelski kurs w całej federalnej koalicji. Dla jednych to wyraz głębokiego przekonania, dla innych – celowa strategia polaryzacyjna. Również wewnątrz samej partii jego stanowisko nie budzi jednomyślności, choć Bouchez odrzuca sugestie, jakoby była to wyłącznie gra wyborcza.
Lider MR podkreśla osobisty wymiar sprawy. Jako ojciec – mówi – codziennie ogląda dramatyczne obrazy z Gazy i zastanawia się, co sam by zrobił w podobnej sytuacji. Równocześnie zastrzega, że emocje nie mogą dominować nad racjonalnym podejściem. Tę zasadę stawia u podstaw swojego stanowiska: warunkowego uznania Palestyny i sprzeciwu wobec sankcji wobec Izraela.
Presja na Boucheza rośnie. W środę trzy z pięciu partii koalicyjnych – Vooruit, CD&V i N-VA – za zgodą Les Engagés, poparły zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia komisji spraw zagranicznych Izby Reprezentantów. Ma ono służyć dyskusji nad możliwym zaostrzeniem belgijskiego stanowiska wobec Izraela. Bouchez określił inicjatywę mianem „maskarady” i nie ukrywa, że jego stanowisko w tej sprawie jest obecnie odosobnione.
Od początku konfliktu MR przyjęło najłagodniejszą linię wobec Izraela, co przeciwnicy uznają za najostrzejsze stanowisko wobec Gazy. W zeszłym tygodniu Bouchez publicznie skrytykował decyzję Emmanuela Macrona o uznaniu Palestyny jako państwa, nazywając ją „błędem”. Już w maju MR, wspólnie z N-VA, narzuciło w rezolucji parlamentarnej tak surowe warunki uznania, że uczyniły one ten gest praktycznie niemożliwym na obecnym etapie.
Jednak nawet N-VA zaczęła się dystansować. Po tym, jak król Filip 21 lipca wspomniał o „hańbie dla całej ludzkości”, lider nacjonalistów Bart De Wever opublikował wymowny tweet: „Izrael jest zachodnią demokracją i jako taka musi zostać upomniana: cierpienie niewinnych cywilów musi się skończyć”. Zasugerował również możliwość wprowadzenia dodatkowych środków, w tym sankcji.
Bouchez jednak nie zmienia kursu. Uznanie państwa palestyńskiego uzależnia od szeregu warunków: rozbrojenia Hamasu, gwarancji bezpieczeństwa dla obu stron, jasnego określenia granic oraz wzajemnego uznania. Uważa, że spełnienie tych wymogów jest obecnie nierealne. Sprzeciwia się również sankcjom – nie z powodów ideologicznych, lecz pragmatycznych: „Jeśli nałożymy sankcje, kontrakty przejmą amerykańskie firmy. Co z tego będziemy mieli? Mam dość tego, że gramy rolę głupców”.
Eksperci polityczni różnią się w ocenach tej linii. Caroline Sägesser z Centrum Badań i Informacji Społeczno-Politycznych podkreśla, że proizraelskie stanowisko MR ma długą historię – już w 1982 roku poprzednik partii, PRL, sprzeciwiał się rezolucji potępiającej inwazję na Liban. Jej zdaniem zmienił się nie kierunek polityki, lecz skala przemocy w Gazie, która wpływa na odbiór społeczeństwa.
Z kolei Joël Kotek, historyk i przewodniczący Instytutu Jonathas, dostrzega w stanowisku Boucheza kontynuację tradycji liberalnej – poparcie dla rozwiązania opartego na dwóch państwach, ale przy spełnieniu podstawowych warunków, takich jak uznanie przez Palestyńczyków istnienia Izraela.
Inaczej patrzy na to Pascal Delwit, politolog z ULB. Jego zdaniem pod przywództwem Boucheza partia wyraźnie skręciła w prawo. Podobne zdanie wyraża Simone Susskind – była senator socjalistyczna i przewodnicząca Świeckiego Centrum Społeczności Żydowskiej. Przypomina, że dawny lider MR, Jean Gol, był bardziej otwarty na dialog i opowiadał się za państwem palestyńskim jeszcze przed tym, jak temat ten stał się częścią głównego nurtu.
Bouchez broni się, twierdząc, że kontynuuje linię Gola, a nie ją porzuca. Wyróżnia trzy etapy w historii MR: epokę Jean Gola, bardziej gaullistowsko-szyrakowski okres Louisa Michela, oraz obecny etap – „atlantycki”, w którym on sam widzi się jako spadkobierca Gola.
Niektórzy komentatorzy postrzegają ten kurs jako celową strategię polaryzacyjną. Delwit twierdzi, że Bouchez buduje swój polityczny kapitał wokół konserwatywnych wartości, postaw antyimigracyjnych i krytyki „politycznej poprawności”. W ten sposób wpisuje się w narrację europejskiej i amerykańskiej prawicy, dla której Izrael jest „latarnią Zachodu”.
Susskind dodaje, że taka narracja może służyć budowaniu nieufności wobec społeczności muzułmańskiej. Delwit zauważa, że sprawa Bliskiego Wschodu porusza głównie klasę średnią i aktywne zawodowo środowiska, znacznie mniej te niezwiązane z imigracją.
Sam Bouchez przyznaje, że polaryzacja jest dla niego naturalnym narzędziem w wielu kwestiach – ale nie w tej. Zapewnia, że nie planował uczynić z tematu Gazy elementu wewnętrznej debaty politycznej. „Wiem, że to nie jest najprostsze stanowisko. Ale mówię z przekonania. Nienawidzę jednomyślności. Nie wierzę w prosty podział na dobro i zło. W Belgii panuje jednostronna narracja. Obie strony prowadzą propagandę – my słuchamy tylko jednej”.
Oskarżenia o islamofobię kwituje jako absurdalne. „Moja pozycja jest taka jak CDU, francuskich Republikanów czy krajów arabskich, które nie zrywają więzi z Izraelem. Gdyby to była strategia wyborcza, to bym nie umiał liczyć: mamy w Belgii 800 tysięcy muzułmanów i 40 tysięcy Żydów – z czego nie wszyscy na nas głosują”.
Nie wiadomo jednak, jak długo utrzyma się ta linia wewnątrz partii. Jeden z prominentnych działaczy MR ironicznie pyta: „Jaka pozycja MR? To stanowisko przewodniczącego, które codziennie czytamy w prasie, ale nie ma o nim żadnej debaty”. Inni posłowie partii nie kryją dyskomfortu, choć o otwartym sprzeciwie na razie nie ma mowy.
Charlotte Deborsu, reprezentująca partię w Izbie, przyznaje, że nie ze wszystkim się zgadza, ale Bouchez nigdy nie próbował ograniczać jej wypowiedzi. Różnice dotyczą głównie sankcji i presji na Izrael – w sprawie pomocy humanitarnej czy uznania są bardziej zgodni.
Bouchez dodaje, że na zebraniach partii rozmawia się raczej o zdrowiu, bezpieczeństwie czy zatrudnieniu – sprawach, za które ponosi polityczną odpowiedzialność. „Może powinienem częściej mówić, jak bardzo uważam to wszystko za tragedię, zamiast mówić racjonalnie o stanowisku partii”.