Od niedzielnego wieczoru incydenty podczas meczu Charleroi – Standard są szeroko komentowane w mediach i wśród kibiców, pisaliśmy o tym dziś w ciągu dnia. Sprawa trafiła do prokuratury. Oto aktualny stan faktów w tej sprawie.
Co dokładnie zaszło podczas meczu?
Przypomnijmy przebieg wydarzeń. W niedzielę około godziny 18:30 fani Standardu zajęli trybunę numer 2, przeznaczoną dla gości, której pojemność została wcześniej zmniejszona o połowę na mocy decyzji lokalnych władz (650 zamiast 1200 miejsc).
Podczas gdy ultrasi rozwieszali swoje flagi i transparenty, niektórzy uważni kibice sprawdzili przestrzeń pod siedzeniami – zwyczaj podobno powszechny w środowisku kibicowskim. Według relacji to jeden z fanów, zauważywszy źle przymocowane oparcie, zawiadomił ochronę.
Służby bezpieczeństwa odkryły urządzenia pirotechniczne w środkowej części trybuny. „Czternaście urządzeń domowej produkcji” – taką informację przekazała w poniedziałek prokuratura w Charleroi.
Siły policyjne zarządziły ewakuację trybun w celu przeprowadzenia przeszukania, co wywołało konsternację i, co zrozumiałe, napięcie wśród kibiców. Na miejscu interweniował pies wyszkolony do wykrywania materiałów wybuchowych oraz SEDEE (Służba Usuwania i Niszczenia Urządzeń Wybuchowych) belgijskich sił zbrojnych. Po dłuższym oczekiwaniu kibice z Liège mogli powrócić na trybunę, ale poproszono ich o zajęcie miejsc na bokach sektora, a nie w jego centralnej części, jak zazwyczaj.
W akcie odwetu fani Standardu zdewastowali toalety w swoim sektorze, niszcząc drzwi i urządzenia sanitarne.
Jakie materiały pirotechniczne znaleziono?
Początkowo trudno było jednoznacznie określić, jakiego rodzaju urządzenia znajdowały się pod siedzeniami. W poniedziałek prokuratura doprecyzowała, że „chodziło o race bengalskie i race dymne połączone z systemem zdalnego odpalania”.
Używanie rac dymnych do zadymienia sektora kibiców przeciwnej drużyny nie jest nowym zwyczajem w środowisku ultrasów, choć rzadko spotyka się to w Belgii. Praktyka ta jest bardziej rozpowszechniona za granicą. Niedawny przykład: mecz Ferencvaros – Ujpest na Węgrzech. Miejscowi kibice odpalili „bomby” dymne (tym razem zielone, w barwach Ferencvarosu) w sektorze kibiców drużyny przeciwnej, ubranych na fioletowo.
Jakie zagrożenia niosą ze sobą takie urządzenia? Vincent Demoulin, specjalista od materiałów pirotechnicznych, wyjaśnia: „Na podstawie kilku zdjęć, które widziałem, były to race dymne uruchamiane niewielkim impulsem elektrycznym, który sam w sobie nie jest niebezpieczny. Wytwarzają one wyłącznie dym, który oczywiście nie jest przyjemny do wdychania, ale na pewno nie bardziej szkodliwy niż dym papierosowy” – tłumaczy ekspert, ubolewając nad zakazem sprzedaży rac dymnych w Belgii, co zmusza kibiców do zaopatrywania się za granicą, szczególnie w Polsce czy Francji.
Z kolei race bengalskie mogą stanowić znacznie większe zagrożenie, ponieważ wytwarzają prawdziwy płomień. „Według SEDEE, w przypadku uruchomienia, urządzenia te mogłyby spowodować poważne obrażenia w postaci ciężkich oparzeń osoby siedzącej na wyposażonym w nie miejscu, a także osób zajmujących sąsiednie siedzenia” – przekazała prokuratura w Charleroi, która powołała sędziego śledczego do prowadzenia sprawy.
W jaki sposób te urządzenia znalazły się na stadionie?
Na obecnym etapie nie można z całą pewnością ustalić pochodzenia znalezionych urządzeń ani zidentyfikować osób odpowiedzialnych. Można jednak logicznie przypuszczać, że akcja została zorganizowana przez sympatyków Charleroi. W jaki sposób? Według naszych informacji niektóre grupy kibicowskie mają dostęp do stadionu w ciągu tygodnia, aby przygotować swoje oprawy. Czasami wykorzystują korytarze, aby rozłożyć i namalować swoje tifo, z dala od niepowołanych oczu.
Trwa śledztwo mające na celu ustalenie odpowiedzialności, zarówno indywidualnej, jak i zbiorowej. Tymczasem w poniedziałek rano Storm Ultras, najaktywniejsza i najliczniejsza grupa kibiców Sportingu, wydała oświadczenie, w którym stwierdza, że „nie ma z tym nic wspólnego” i prosi media „o niełączenie nas z tą sprawą”.
Sporting nie wydał jeszcze oficjalnego komunikatu. Standard również milczy, ale dowiedzieliśmy się, że wewnątrz klubu sprawa jest bardzo uważnie monitorowana. Klub zwrócił się o informacje do władz sądowych i prokuratury federalnej. Możliwe, że przyłączy się do ewentualnego postępowania sądowego.
Czy to koniec obecności kibiców gości na meczach podwyższonego ryzyka?
Po przeszukaniu trybuny i uspokojeniu sytuacji mecz przebiegł bez zakłóceń. Najwyraźniej nie było wystarczających powodów, aby przełożyć spotkanie walońskich drużyn. Jednak ten incydent może być przysłowiową kroplą, która przelała czarę, i istnieje ryzyko, że podczas najbliższych meczów klasyfikowanych jako podwyższonego ryzyka sektory dla kibiców gości zostaną zamknięte.
Grupy kibiców obu klubów już wcześniej balansowały na cienkiej linie. W październiku władze miasta i policja w Liège nie chciały wpuszczać kibiców Sportingu na stadion. Władze miejskie uznały, że koszty, zarówno ludzkie, jak i finansowe, związane z mobilizacją tak dużych sił porządkowych na jeden mecz piłkarski, były niewspółmierne. Ostatecznie na kilka dni przed meczem osiągnięto kompromis, pozwalający 600 kibicom z Charleroi na przyjazd do Sclessin. Ta ograniczona pula miejsc została utrzymana w minioną niedzielę dla fanów z Liège.
Wobec nasilających się w ostatnich miesiącach incydentów i kontrowersji może pojawić się niewygodne, ale niestety konieczne pytanie: czy otwieranie sektorów dla kibiców drużyny przyjezdnej jest jeszcze uzasadnione i rozsądne? Przekonamy się wkrótce, ale istnieje ryzyko, że podczas spotkania walońskich drużyn 4 maja zostanie zastosowana sankcja podobna do tej z El Clasico: mecz bez kibiców gości.
To śledztwo będzie musiało ustalić odpowiedzialność, zarówno indywidualną, jak i zbiorową. Tymczasem Pro League informuje, że w poniedziałek odbywają się spotkania „w celu przeprowadzenia wspólnej analizy faktów i podjęcia odpowiednich środków”.
Liga ubolewa również, że „ta grupa, która wykracza poza normy i psuje wrażenia stadionowe dziesiątkom tysięcy kibiców, nadal negatywnie zaskakuje. Nie trzeba dodawać, że tego rodzaju działania – zaplanowane w nieodpowiedzialny sposób – nie mają miejsca w piłce nożnej. Nasze kluby będą je zwalczać wszelkimi dostępnymi środkami”.
Jeżeli winni zostaną zidentyfikowani i skazani, może im grozić „od 1 do 15 lat więzienia za usiłowanie podpalenia budynku, w którym przebywali ludzie” – poinformowała prokuratura.