Anderlecht ponownie stał się miejscem nocnej strzelaniny, która tym razem nie spowodowała ofiar, ale pozostawiła ślady w postaci licznych uszkodzeń. W nocy z wtorku na środę nieznani sprawcy oddali strzały w kierunku fasady jednego z budynków. Policja doliczyła się około dwudziestu śladów po kulach, które uszkodziły także wnętrze lokalu znajdującego się na parterze.
Kadhem, najemca tego pomieszczenia, prowadzi w nim firmę transportową. O zniszczeniach dowiedział się dopiero rano, gdy dotarł do pracy. Jak twierdzi, w okolicy krąży informacja, że sprawcy pomylili adres. „To przerażające, zwłaszcza dla nas, mieszkańców Brukseli. To nie jest Chicago” – komentuje z niedowierzaniem.
Mieszkańcy dzielnicy są wstrząśnięci kolejnym incydentem. „Dzieci bawią się tu popołudniami i wieczorami. Teraz nikt już nie wychodzi” – mówi jeden z sąsiadów.
Burmistrz Anderlechtu spotkał się rano z ministrem spraw wewnętrznych. Strategia pozostaje niezmieniona – zwiększona obecność policji ma pomóc w przywróceniu spokoju. „Naszym priorytetem jest masowa obecność funkcjonariuszy w terenie, ale jednocześnie konieczne są dochodzenia, które pozwolą zidentyfikować grupy stojące za tymi atakami” – wyjaśnia.
To już siódma strzelanina w Anderlechcie w ciągu niespełna dwóch tygodni. Wciąż nie jest jasne, czy ostatnie wydarzenie jest powiązane z wcześniejszymi atakami w okolicach Clemenceau, Peterbos i Saint-Guidon. Od początku lutego brutalne porachunki na tle narkotykowym doprowadziły do śmierci dwóch osób i ranienia trzech kolejnych.