Brak kobiet w najważniejszych gremiach decyzyjnych budzi niepokój Joëlle Milquet, byłej przewodniczącej partii CDH (obecnie Les Engagés), byłej wicepremier Belgii i obecnej przewodniczącej rady administracyjnej RTBF. Jej zdaniem rozwiązaniem tej sytuacji mogłoby być wprowadzenie kwot płci w rządzie federalnym, podobnie jak miało to miejsce w przypadku list wyborczych.
Nierówna reprezentacja kobiet w rządzie
Dyskusję o roli kobiet w belgijskiej polityce ponownie wywołała niedawna krytyka składu rządu koalicji Arizona, w którym brakuje kobiet na kluczowych stanowiskach. Koncepcja „tirette”, czyli obowiązkowego przemiennego układu kobiet i mężczyzn na listach wyborczych, miała na celu zwiększenie ich reprezentacji w parlamencie. Vanessa Matz (Les Engagés) zasugerowała, że podobne rozwiązanie powinno zostać wprowadzone również na poziomie rządu federalnego.
Joëlle Milquet podziela tę opinię. „Kwoty są konieczne – ich celem jest zapewnienie równowagi do momentu, aż stanie się to naturalnym standardem. Nie wyobrażaliśmy sobie rządu bez kobiet, a jednak to się wydarzyło, ponieważ nie wprowadzono żadnych zabezpieczeń. Dlatego, podobnie jak w przypadku list wyborczych, należy je wdrożyć również w rządzie federalnym” – argumentuje Milquet.
Podkreśla również, że kobiety są równie kompetentne, by obejmować stanowiska ministerialne. „Zawsze uważałam, że nasza wartość nie powinna być sprowadzana do kwot, ale jest to niestety konieczność. Jeśli kobiety stanowią połowę społeczeństwa, to powinny również podejmować połowę decyzji” – dodaje.
Kobiety w polityce – długa droga do równości
Milquet twierdzi, że jej własna kariera polityczna nie była efektem systemu kwot, ale jej indywidualnej determinacji oraz wsparcia, które otrzymała na początku drogi. „Mój przypadek był wyjątkiem. Byłam młoda, nowoczesna, miejska, a ówczesny przewodniczący mojej partii, Gérard Deprez, zachęcił mnie do wejścia do polityki od razu na wysokim szczeblu. Ale zawsze walczyłam o widoczność kobiet – promowałam młode polityczki, takie jak Catherine Fonck, Marie-Dominique Simonet czy Céline Fremault” – podkreśla.
Jej pierwsze kroki w polityce nie były jednak łatwe. „Gdy startowałam w mojej pierwszej kampanii w wieku 34 lat, rywalizowałam z Charlesem-Ferdinandem Nothombem, ważnym politykiem partii i byłym ministrem. Byłam uważana za przedstawicielkę progresywnego skrzydła, podczas gdy on reprezentował bardziej konserwatywną linię. Przygotowałam się bardzo dokładnie, bo wiedziałam, że zostanę poddana surowej ocenie – zasypywano mnie technicznymi pytaniami, podczas gdy jego nikt nie sprawdzał, zakładając, że zna odpowiedzi. Zadawano mi też pytania, których nigdy nie usłyszałby mężczyzna, jak na przykład: 'Jak pogodzisz karierę z życiem rodzinnym?’. Pojawiły się nawet anonimowe listy wysyłane do mojego męża. To wymagało ogromnej odporności psychicznej” – wspomina Milquet.
Podkreśla, że kobiety w polityce są oceniane inaczej niż mężczyźni. „Jeśli kobieta jest zdecydowana i broni swoich poglądów, to określa się ją jako 'histeryczną’, 'pasjonarię’. Mężczyzna w tej samej sytuacji jest postrzegany jako silny lider. Laurette Onkelinx i ja byłyśmy jedynymi kobietami w rządzie, co miało ogromne znaczenie. W sprawach dotyczących równości płci czy praw kobiet miałyśmy inną perspektywę niż nasi koledzy. Jestem przekonana, że gdyby w czasach sprawy Julie i Mélissy w rządzie były kobiety, nie popełniono by tylu błędów. Brakowało tam instynktu macierzyńskiego. Pamiętam, jak podczas tragedii w Sierre, gdy w wypadku autokaru w Szwajcarii zginęło 22 dzieci, z Laurette natychmiast podjęłyśmy decyzje z perspektywy matek. Różnorodność w rządzie jest kluczowa, zwłaszcza w momentach kryzysowych” – podkreśla.
Brak kobiet na czołowych stanowiskach politycznych
Zdaniem Milquet, problemem jest nie tylko niedostateczna liczba kobiet w rządzie, ale także brak liderek na czele partii politycznych. „Gdy patrzy się na zdjęcia negocjacji rządowych czy debat liderów partii, wyraźnie widać, że brakuje kobiet. Kiedyś były Marianne Thyssen czy Caroline Gennez, a dziś sytuacja wygląda gorzej niż 15 lat temu” – ocenia.
Jej zdaniem, choć trudno byłoby wprowadzić kwoty na stanowiskach przewodniczących partii, warto rozważyć rozwiązania w postaci duetów przywódczych. „Na szczęście pojawia się nowe pokolenie kobiet w polityce. Są kompetentne i utalentowane – potrzebują tylko czasu, by się przebić” – mówi.
Czy prawa kobiet są zagrożone?
Milquet nie ukrywa swojego zaniepokojenia obecną sytuacją polityczną na świecie. „Jestem przerażona tym, co dzieje się w Stanach Zjednoczonych. Widać tam powrót do skrajnego konserwatyzmu i męskiej dominacji. Gdzie podziała się emancypacja kobiet? Kiedy zaczyna się mówić, że to już nie 'moje ciało, moje prawa’, ale 'twoje ciało, moje prawa’, widzimy, w jakim kierunku to zmierza” – komentuje.
Choć w Europie nie obserwuje się tak radykalnych zmian, Milquet dostrzega pewne niepokojące tendencje. „Wzrost siły skrajnej prawicy w Europie sprawia, że pojawiają się próby podważania praw kobiet. Nic nie jest dane raz na zawsze. Feministki nie walczą o przywileje, ale o podstawowe prawa człowieka. To nie jest kwestia 'wokizmu’, tylko fundamentalnego prawa połowy ludzkości do równego traktowania” – podkreśla.
Według Milquet kluczowe jest, by Europa pozostała bastionem praw człowieka i wartości demokratycznych. „Mam nadzieję, że Unia Europejska stanie się twierdzą humanizmu, odporną na próby ograniczania praw kobiet” – podsumowuje.