W procesie sześciiorga oskarżonych o podpalenie samochodu strażnika więziennego prokuratura wnioskuje o kary sięgające pięciu lat pozbawienia wolności. Według śledczych dwóch więźniów miało zlecić atak, ponieważ uznawali funkcjonariusza za zbyt surowego. Sprawa trafiła przed sąd w Tongeren, gdzie ujawniono dramatyczne okoliczności zamachu i jego wpływ na życie ofiary.
Prawie dokładnie rok temu, około godziny 3 nad ranem w sobotę, sprawcy podpalili samochód strażnika, używając kanistra z benzyną. Pojazd stał na podjeździe do domu w Heers w Limburgii. W budynku spała żona funkcjonariusza i niemowlę. Atak przeprowadzono tuż przy wejściu do domu, co stwarzało realne zagrożenie dla życia całej rodziny.
Młodzi sprawcy i zleceniodawcy zza krat
Oskarżeni są bardzo młodzi – jeden z wykonawców był jeszcze studentem. W czwartek stanęli przed sądem w Tongeren, a na sali obecni byli również strażnik więzienny i jego żona, którzy mogli skonfrontować się z osobami odpowiedzialnymi za traumę, jakiej doświadczyli.
Strażnik pracuje w Leuven-Centraal. Już wcześniej otrzymywał groźby od osadzonych. W dniu ataku w jego skrzynce pocztowej znaleziono list z kolejnymi pogróżkami, grożący zemstą na jego żonie i dziecku, jeśli nie zrezygnuje z pracy. Ten poziom zastraszania wskazuje na próbę wymuszenia zmiany zachowania funkcjonariusza lub doprowadzenia do jego odejścia ze służby.
Łańcuch poleceń i wykonawcy
Domniemany główny zleceniodawca podpalenia przebywał w tym czasie w celi w Leuven-Centraal. W 2022 roku został skazany na 30 lat więzienia za morderstwo. Kategorycznie zaprzecza udziałowi w organizacji ataku. Drugi oskarżony, uznawany za współzleceniodawcę, to jego były współwięzień – również nie przyznaje się do winy.
To właśnie dla tych dwóch osób prokuratura żąda najsurowszych kar: pięciu lat oraz czterech lat i siedmiu miesięcy więzienia. Surowość wnioskowanych wyroków odzwierciedla wagę zarzutów dotyczących planowania i kierowania zamachem zza krat.
Przyznanie się wykonawców do winy
Bezpośredni podpalacze przyznali się do winy. Dla nich prokuratura żąda kar od trzech do czterech lat pozbawienia wolności. Szósta oskarżona to ówczesna partnerka jednego ze sprawców. Siedziała w samochodzie podczas akcji, lecz – jak ustalono – nie znała planu ataku. W jej przypadku prokuratura wnosi o karę pracy społecznej.
Jeden z oskarżonych zeznał, że dostał polecenie przeprowadzenia ataku i skontaktował się z dwoma wykonawcami – znajomymi z dzieciństwa. „Otrzymałem wiadomość, skopiowałem ją, wkleiłem i przekazałem dalej. Zapłaciłem im” – zeznał. Wynagrodzenie za podpalenie wynosiło kilkaset euro. Mężczyzna wyraził skruchę, choć odmówił ujawnienia nazwisk zleceniodawców.
Skrucha i przeprosiny
Także bezpośredni wykonawcy przeprosili ofiary. „Byłem głupi i potrzebowałem pieniędzy. Nie myślałem. Żałuję tego. Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy bym tego nie zrobił” – zeznał jeden z nich.
Ich słowa pokazują, jak łatwo młodzi ludzie, znajdujący się pod presją finansową, mogą zostać wykorzystani przez doświadczonych przestępców. Wyrażony żal nie zmienia jednak faktu, że strażnik i jego rodzina doświadczyli ogromnej traumy.
Szerszy kontekst bezpieczeństwa personelu więziennego
Sprawa ponownie ujawnia skalę ryzyka, z jakim mierzą się pracownicy belgijskich więzień. Możliwość organizowania przestępstw zza krat – w tym zlecania ataków na funkcjonariuszy i ich bliskich – pokazuje systemowe problemy dotyczące bezpieczeństwa.
Sytuacja z Heers pokazuje również, jak łatwo więźniowie, dysponując kanałami komunikacji, mogą wpływać na wydarzenia poza murami więzienia. Z kolei młodzi wykonawcy, skłonni działać za niewielkie pieniądze, stanowią idealny cel dla takich zleceń.
Dla mieszkańców Belgii, w tym polskiej społeczności, sprawa ta podkreśla ryzyko związane z pracą w służbie więziennej i konieczność wprowadzenia rozwiązań ograniczających przestępczą działalność organizowaną zza krat.
Wyrok zapadnie w późniejszym terminie i będzie ważnym sygnałem dotyczącym ochrony funkcjonariuszy publicznych oraz konsekwencji ataków wymierzonych w bezpieczeństwo ich rodzin.