Unijni ministrowie spotkali się w środę, aby zdecydować o losach jednego z najbardziej kontrowersyjnych projektów legislacyjnych ostatnich lat. Rozporządzenie o wykrywaniu materiałów przedstawiających seksualne wykorzystywanie dzieci, ochrzczone przez przeciwników mianem „chat control”, budzi ogromne emocje. Z jednej strony chodzi o walkę z pedofilią, z drugiej – o ryzyko masowej inwigilacji i utraty prywatności przez setki milionów Europejczyków. Część aplikacji komunikacyjnych grozi wycofaniem się z rynku UE, a europosłowie ostrzegają przed scenariuszem rodem z powieści „1984”.
Dzisiejsze spotkanie w instytucjach unijnych może przesądzić o przyszłości prywatności cyfrowej w Europie. Dwadzieścia siedem państw członkowskich ma się wypowiedzieć w sprawie kompromisowej propozycji przygotowanej przez Danię, która obecnie przewodniczy Radzie Unii Europejskiej. Rozporządzenie dotyczy wykrywania materiałów przedstawiających seksualne wykorzystywanie dzieci (CSAM – child sexual abuse material).
Jeśli projekt uzyska większość kwalifikowaną – czyli poparcie co najmniej 15 państw reprezentujących 65 procent ludności UE – może zostać zatwierdzony już w przyszły wtorek podczas spotkania w Luksemburgu. Projekt spotyka się jednak z niespotykaną dotąd falą krytyki. Wielu komentatorów nazywa go próbą stworzenia prawa, które przypomina rozwiązania znane z dystopii George’a Orwella.
Czym jest rozporządzenie „chat control”?
Projekt rozporządzenia dotyczący wykrywania materiałów o charakterze pedofilskim powstał z inicjatywy Komisji Europejskiej już w 2022 roku. Pomimo kilku prób – w tym podczas belgijskiej prezydencji – nie udało się osiągnąć kompromisu w Radzie UE. Teraz to Dania próbuje znaleźć wspólne stanowisko.
Zgodnie z założeniami projekt ma przeciwdziałać rozprzestrzenianiu się materiałów przedstawiających seksualne wykorzystywanie dzieci. Skala problemu jest ogromna – w 2021 roku na całym świecie odnotowano 85 milionów przypadków. Według organizacji Internet Watch Foundation (IWF), aż 62 procent takich materiałów w 2024 roku znajdowało się na serwerach w Unii Europejskiej.
Aby walczyć z tym zjawiskiem, Komisja zaproponowała, by operatorzy usług komunikacyjnych – takich jak WhatsApp, Messenger, Signal czy Telegram – byli zobowiązani do wykrywania i zgłaszania podejrzanych treści. W praktyce oznaczałoby to porównywanie – jeszcze przed zaszyfrowaniem – zdjęć i materiałów wysyłanych w prywatnych rozmowach z bazami znanych materiałów pedofilskich, przy użyciu algorytmów sztucznej inteligencji.
Dlaczego projekt budzi kontrowersje?
Plany te wywołały lawinę krytyki. Przeciwnicy wskazują, że rozporządzenie otwiera drogę do systematycznej kontroli prywatnych wiadomości, co stanowi zagrożenie dla podstawowych praw obywatelskich. Zastrzeżenia zgłosił również Europejski Inspektor Ochrony Danych.
Duńska prezydencja zapewnia, że w projekcie wprowadzono odpowiednie zabezpieczenia. „Nie ma mowy o powszechnej inwigilacji komunikacji online” – deklaruje Markus Lammert, rzecznik Komisji Europejskiej. Krytycy odpowiadają jednak, że stworzenie takiego mechanizmu oznacza faktyczne przyzwolenie na monitorowanie prywatnych rozmów i może w przyszłości posłużyć do innych celów – również politycznych. Wskazują, że w rękach mniej demokratycznych rządów podobne narzędzia mogłyby zostać wykorzystane do cenzury i kontroli społeczeństwa.
Co na to aplikacje komunikacyjne?
Dotychczas oficjalnie stanowisko zajęły dwie aplikacje – WhatsApp i Signal – i obie zdecydowanie sprzeciwiają się projektowi.
Dyrektor generalny WhatsApp, Will Cathcart, ostrzegł na platformie X: „Obecna propozycja prezydencji UE, która wyciekła dziś do mediów, faktycznie zlikwidowałaby szyfrowanie end-to-end, jakie znamy, i poważnie naruszyła prywatność obywateli”. Zaapelował jednocześnie do unijnych decydentów o odrzucenie projektu.
Szefowa Signal, Meredith Whittaker, poszła jeszcze dalej, zapowiadając, że aplikacja może opuścić rynek europejski. „Jeśli będziemy musieli wybierać między złamaniem naszych zasad w zakresie szyfrowania a opuszczeniem Europy, niestety wybierzemy to drugie” – powiedziała w rozmowie z agencją DPA.
Jakie stanowisko zajmuje Belgia?
Belgijski rząd, jak często w sprawach europejskich, nie ma jeszcze jednoznacznego stanowiska. Minister spraw wewnętrznych Bernard Quintin (MR) powiedział w komisji parlamentarnej, że „rozwiązanie musi być zrównoważone i proporcjonalne”. Belgia nie zdecydowała więc, jak zagłosuje.
W parlamencie natomiast panuje niemal pełna zgoda – od lewicowego PTB po nacjonalistyczny Vlaams Belang, poprzez Open Vld, Groen i N-VA – posłowie sprzeciwiają się przyjęciu rozporządzenia w obecnym kształcie. Wszyscy podkreślają, że walka z pedofilią nie może odbywać się kosztem praw obywatelskich i wolności komunikacji.
Czy projekt uzyska większość?
Aby rozporządzenie mogło wejść w życie, Rada Unii Europejskiej musi przyjąć je większością kwalifikowaną: co najmniej 15 państw członkowskich reprezentujących 65 procent ludności Unii. Na razie jednak nie ma jasności co do wyniku głosowania.
Część krajów – w tym Francja i Hiszpania – zapowiedziała sprzeciw. Inne, jak Polska, deklarują poparcie. Włochy i Belgia wciąż się wahają. Decydujące mogą okazać się Niemcy, których ludność może przesądzić o wyniku. Tymczasem socjalistyczna minister sprawiedliwości Stefanie Hubig jasno zadeklarowała: „Kontrola rozmów bez uzasadnionego powodu musi być tematem tabu w państwie prawa. Niemcy nie poprą takich rozwiązań”.
Ostateczny wynik głosowania pozostaje więc niepewny. Decyzja, którą podejmą ministrowie w najbliższych dniach, może zaważyć na przyszłości prywatności cyfrowej w Europie – i na tym, czy popularne komunikatory pozostaną dostępne dla obywateli Unii Europejskiej.