Propozycja flamandzkiej minister edukacji Zuhal Demir (N-VA), by tworzyć osobne klasy dla uczniów z trudnościami językowymi, wywołała ożywioną debatę – szczególnie w wielojęzycznej Brukseli. Program, którego koszt według dziennika „De Standaard” sięga pół miliarda euro, ma na celu poprawę znajomości języka niderlandzkiego w szkołach podstawowych.
„Klasy bohaterów językowych” – czasowa izolacja dla lepszych wyników?
Jednym z kluczowych i najbardziej kontrowersyjnych założeń jest pomysł wprowadzenia tzw. „klas bohaterów językowych” od drugiej klasy szkoły podstawowej. Dzieci, które mają poważne trudności z językiem niderlandzkim, byłyby tymczasowo przenoszone z klas ogólnych, by intensywnie uczyć się języka, a następnie wrócić do regularnego toku nauczania.
Minister Demir broni tej koncepcji, twierdząc, że większą stygmatyzacją jest pozostawanie w tyle za rówieśnikami. Jej zdaniem obecna skala problemów językowych w szkołach wymaga niestandardowych i odważnych rozwiązań.
Brukselskie szkoły i eksperci reagują sceptycznie
W stolicy pomysł ten spotyka się z wyraźną rezerwą. Sven Moens, dyrektor szkoły na Schaerbeek, wskazuje na istniejące braki kadrowe. – Skoro już dziś trudno zapewnić nauczycieli do podstawowych zajęć, skąd wziąć dodatkowych pedagogów do osobnych klas językowych? – pyta.
Podobne zastrzeżenia wyraża prof. Piet Van de Craen z Vrije Universiteit Brussel, specjalista od edukacji wielojęzycznej. Jego zdaniem propozycja ma charakter ideologiczny, a nie naukowy. – Skuteczna nauka języka odbywa się w środowisku zróżnicowanym, przez interakcję, nie przez izolację – podkreśla.
Także dziennik „De Morgen” kwestionuje wykonalność projektu, wskazując na chroniczny niedobór nauczycieli we Flandrii i w Brukseli. Gabinet minister edukacji proponuje zatrudnienie emerytowanych nauczycieli, logopedów i pracowników flexi-jobów, przeszkolonych jako eksperci językowi. Ale szkoły pozostają sceptyczne wobec skuteczności takich rozwiązań.
Głos umiarkowany: czasowe wsparcie pod pewnymi warunkami
Esther Gheyssens z Odisee Hogeschool dostrzega potencjał w pomyśle, o ile pomoc językowa ma charakter tymczasowy i dostosowany jest do konkretnych potrzeb uczniów. Zwraca uwagę na realne trudności, z jakimi mierzą się nauczyciele w pracy z dziećmi, które dopiero co przyjechały do Belgii i nie znają języka.
Z kolei deputowana Hannelore Goeman (Vooruit) podkreśla, że planowane klasy miałyby objąć wyłącznie dzieci, które nie znają nawet podstawowych słów w języku niderlandzkim. Według niej nie chodzi o trwałe oddzielenie, lecz o intensywny kurs wprowadzający do dalszej edukacji.
Bruksela – inne realia niż Flandria
W Brukseli ponad 80 procent dzieci nie mówi po niderlandzku w domu, co czyni jednolite flamandzkie rozwiązania trudne do zastosowania. Bruno De Lille Battaille, dyrektor sieci szkół Sint-Goedele, twierdzi, że zakładanie powszechnej znajomości niderlandzkiego w brukselskich klasach jest całkowicie oderwane od rzeczywistości. Dodaje, że nauczyciele nie są przygotowani do prowadzenia zajęć w środowisku o takiej różnorodności językowej.
Polityka językowa kontra wielojęzyczność
Propozycja minister Demir wpisuje się w szerszy kontekst napięć między flamandzką polityką językową a wielokulturową rzeczywistością stolicy. Podczas gdy Flandria dąży do wzmocnienia pozycji niderlandzkiego w edukacji, szkoły w Brukseli mierzą się z codziennymi wyzwaniami wynikającymi z językowego zróżnicowania uczniów.
Ostateczny kształt reformy będzie sprawdzianem zdolności systemu edukacji do pogodzenia ambicji politycznych z realiami pedagogicznymi. Efekty mogą mieć istotne konsekwencje nie tylko dla flamandzkiej polityki oświatowej, ale także dla relacji między wspólnotami językowymi w Belgii.