W partii ekologicznej Ecolo trwa bezprecedensowy kryzys przywódczy. Samuel Cogolati i Marie Lecocq ogłosili, że nie są w stanie dalej wspólnie kierować ugrupowaniem, jednak mimo upływu doby od poniedziałkowego, dramatycznego posiedzenia, żadne z nich nie złożyło formalnej rezygnacji. Tymczasem większość działaczy skłania się ku jednoczesnemu ustąpieniu obojga liderów.
Napięcie narastało od dłuższego czasu
Punkt kulminacyjny kryzys osiągnął w poniedziałek, kiedy podczas posiedzenia biura politycznego oboje współprzewodniczących przyznało, że nie mogą kontynuować wspólnej misji. Informacja ta wywołała szok wewnątrz ugrupowania, a we wtorek rozpoczęła się szczegółowa analiza sytuacji. Dyskusje zdominowały wewnętrzne kanały komunikacji, a równolegle odbywały się konsultacje z udziałem kluczowych postaci partii.
Wśród znacznej większości działaczy i parlamentarzystów przeważa przekonanie, że najlepszym rozwiązaniem jest wspólne ustąpienie Cogolatiego i Lecocq. Wskazuje się, że pozwoliłoby to uniknąć dalszej eskalacji konfliktu oraz publicznego rozliczania się stron podczas zbliżającego się posiedzenia rady federacyjnej.
Kryzys za zamkniętymi drzwiami
Propozycję odejścia w duecie złożył Samuel Cogolati. Spotkała się ona jednak w poniedziałek z odmową Marie Lecocq, która – poinformowana o jego zamiarach zaledwie półtorej godziny przed kluczowym posiedzeniem – poprosiła o 24 godziny na przemyślenie sytuacji. We wtorek, w obecności tymczasowego dyrektora politycznego Antoine’a Mariage’a, przedstawiciela rady federacyjnej Thierry’ego Meuniera oraz czołowych działaczy Stéphane’a Hazée, Zakii Khattabi i samego Cogolatiego, Lecocq odmówiła zajęcia stanowiska, tłumacząc, że nadal musi „przetrawić sytuację”.
Jedyną deklaracją, na którą była gotowa, było zapewnienie, że podejmie decyzję w interesie partii. Tak ostrożna postawa budzi jednak niepokój wielu działaczy, którzy podkreślają, że wspólna rezygnacja byłaby „najczystszym i najspokojniejszym sposobem” rozwiązania konfliktu przed piątkową radą federacyjną, podczas której oboje liderzy mają przedstawić własne wersje wydarzeń.
Skomplikowany układ sił
Marie Lecocq, mimo krytyki ze strony czołowych polityków, utrzymuje silną pozycję wśród szeregowych członków oraz w środowisku organizacji pozarządowych współpracujących z Ecolo. W poniedziałek określiła siebie jako „ofiarę”, wyrażając niezrozumienie dla decyzji Cogolatiego. Tę narrację podtrzymywała również we wtorek, co budzi obawy o dalszą polaryzację wewnątrz ugrupowania.
W partii pojawiają się nowe interpretacje sytuacji – nieobecne jeszcze podczas poniedziałkowego posiedzenia – według których sprawa mogłaby zostać przedstawiona jako próba wywarcia presji na kobietę przez mężczyznę. Argument ten może znaleźć posłuch w ugrupowaniu, które od lat szczególnie akcentuje równość i pozycję kobiet. Jednak część działaczek Ecolo, również tych z najbardziej feministycznego skrzydła, stanowczo odrzuca takie przedstawienie wydarzeń. „Ukazywanie Marie Lecocq jako bezradnej ofiary patriarchatu to całkowite mijanie się z prawdą” – podkreśla jedna z nich.
Fiasko współpracy
Z czasem ujawniają się coraz bardziej niepokojące szczegóły dotyczące współpracy obojga liderów. Napięcie między nimi osiągnęło poziom uniemożliwiający bezpośredni kontakt – przestali komunikować się bez udziału mediatora. Sytuacja ta miała realne konsekwencje dla funkcjonowania partii.
Zdarzało się, że jedno z nich spotykało się z szefami innych ugrupowań, nie informując o tym partnera i nie przekazując potem ustaleń. Tymczasem byli przewodniczący Ecolo podkreślają, że na tym stanowisku konieczne jest nawet czterokrotne lub pięciokrotne kontaktowanie się każdego dnia, aby utrzymać spójność działań. Brak koordynacji stwarzał ryzyko wykorzystywania wewnętrznych rozbieżności przez inne partie.
Ryzyko eskalacji
Im dłużej trwa impas, tym większe prawdopodobieństwo, że oboje liderzy pojawią się na piątkowym posiedzeniu rady federacyjnej bez złożenia rezygnacji. Wówczas to rada musiałaby przegłosować ich odwołanie, co wymaga większości dwóch trzecich głosów.
„Rada federacyjna zawsze podejmowała decyzje z rozwagą. Odwołanie wiąże się z elementem presji, a rada nie będzie chciała znaleźć się w sytuacji, w której ponosi taką odpowiedzialność” – tłumaczy były członek rady. Jeśli większości dwóch trzecich nie uda się osiągnąć, oboje mogą pozostać na stanowiskach, co pogłębiłoby kryzys i postawiło partię w wyjątkowo trudnej sytuacji.
Co dalej z liderami?
Równolegle pojawiają się pytania o przyszłość polityczną Cogolatiego i Lecocq. Czy po ewentualnym odejściu któreś z nich może ubiegać się ponownie o funkcję współprzewodniczącego – lecz w nowym duecie? Opinie są podzielone. Część działaczy uważa, że „oboje są spaleni”, inni natomiast podkreślają, że „nie można przekreślać ich dorobku jednym trudnym rokiem”.
Czołowi przedstawiciele ugrupowania nie widzieliby jednak ponownej kandydatury Marie Lecocq, przypominając, że jej bilans jako przewodniczącej brukselskiej federacji również nie uzyskał szerokiej akceptacji. W przypadku Samuela Cogolatiego krytyka jest łagodniejsza – docenia się jego „instynkt polityczny” – jednak fakt, że to on postanowił zakończyć współpracę, nadszarpnął jego popularność w partii. „On doskonale rozumie, że rezygnując, mógł położyć kres swojej karierze politycznej” – ocenia jeden z działaczy.
Część osób tłumaczy jego decyzję niechęcią wobec dokumentu programowego, który musiał zaakceptować. Podczas jego prezentacji w wąskim gronie, w obecności szefów grup parlamentarnych i ministrów, dokument został przyjęty chłodno. Najostrzej skrytykowała go Zakia Khattabi, zarzucając, że tekst skupia się na „negatywnych wnioskach”, nie wzbudzając entuzjazmu wobec przyszłych działań.