W ramach poszukiwań 16,6 miliarda euro oszczędności do 2029 r., niezbędnych do ograniczenia deficytu budżetowego, kilku członków belgijskiego rządu federalnego skierowało uwagę na spółki zarządzające. Dlaczego właśnie one znalazły się na celowniku? Jakie mogą być skutki tej dyskusji?
„Spółki zarządzające to forma unikania opodatkowania, a wręcz zalegalizowane oszustwo podatkowe” – stwierdził stanowczo Franck Vandenbroucke, federalny minister zdrowia i wicepremier reprezentujący flamandzkich socjalistów z Vooruit, który odpowiada za negocjacje nad budżetem państwa. Jego wypowiedź padła w kontekście rozmów koalicji Arizona o planie finansowym na lata 2026–2029.
Kilka dni wcześniej podobne obawy wyraził minister budżetu Vincent Van Peteghem (CD&V), który wskazał w prasie, że zjawisko wykorzystywania spółek zarządzających w Belgii przybrało „masową skalę”. „Należy położyć kres ich coraz częstszemu stosowaniu” – podkreślił w rozmowie z „De Standaard”, uznając to za problem równie poważny jak nadużywanie systemu flexi-jobs czy ulg związanych z prawami autorskimi.
Eksplozja liczby spółek zarządzających
Dlaczego temat spółek zarządzających stał się jednym z centralnych w debacie budżetowej? Wskazówką są dane Komitetu Monitorującego, organu analizującego finanse publiczne przed każdym cyklem budżetowym. Według raportu, liczba spółek zarządzających w Belgii niemal się potroiła w ciągu sześciu lat – z około 20 000 do ponad 55 000.
Z kolei badanie Katolickiego Uniwersytetu w Leuven wykazało, że skumulowane zyski tych spółek przekroczyły 57 miliardów euro. Choć – jak ujawnił „L’Echo” – tempo zakładania nowych spółek wyraźnie spowolniło od początku 2025 r., to w ostatnich latach obserwowano ich prawdziwą eksplozję.
Kuszący system podatkowy
Powód rosnącej popularności jest prosty – korzyści podatkowe. Z raportu Najwyższej Rady Finansów wynika, że osoby działające przez spółkę zarządzającą płacą średnio ok. 35 proc. podatku, podczas gdy pracownicy etatowi – blisko 60 proc. (licząc składki pracodawcy), a osoby samozatrudnione – około 50 proc.
Poza niższym opodatkowaniem, spółki zarządzające oferują inne udogodnienia. Niektórzy dyrektorzy wypłacają sobie minimalne wynagrodzenie lub w ogóle z niego rezygnują, korzystając równocześnie z określonych świadczeń społecznych, takich jak zasiłki rodzinne czy zniżki na opiekę zdrowotną. Formalnie jednak pozostają objęci 25-procentowym podatkiem od osób prawnych.
Niesprawiedliwe… czy konieczne?
W opinii ministra Vandenbroucke’a taki system sprzyja nadużyciom: „Można ukryć dochód, który nie jest wcale wynagrodzeniem osoby samozatrudnionej ponoszącej ryzyko, lecz de facto pensją pracownika najemnego, dobrze zabezpieczonego. To fundamentalnie niesprawiedliwe” – powiedział w wywiadzie radiowym. I dodał: „Dla osób mających tylko jednego pracodawcę lub jedno miejsce pracy, posiadanie spółki zarządzającej to zalegalizowane oszustwo podatkowe”.
Perspektywa środowiska przedsiębiorców
Z tym podejściem nie zgadza się Neutralny Związek dla Samozatrudnionych (SNI), który przypomina, że samozatrudnieni nie korzystają z systemu zabezpieczeń społecznych pracowników etatowych. „Nie otrzymują zasiłków dla bezrobotnych i nie mają gwarantowanego dochodu w razie niepowodzenia. Spółka zarządzająca to legalne i niezbędne narzędzie kompensujące te ryzyka” – podkreśla organizacja. Zdaniem SNI, propozycje rządu nie stanowią reformy, lecz „ukrytą podwyżkę podatków”.
Krytycznie o pomyśle wypowiadają się również doradcy podatkowi i przedstawiciele wolnych zawodów, którzy argumentują, że rząd nie powinien karać osób rzeczywiście prowadzących działalność gospodarczą. W odpowiedzi Vandenbroucke przyznał, że rozróżnienie jest konieczne: „Dla prawdziwego przedsiębiorcy, który podejmuje ryzyko i ma zdywersyfikowaną działalność, to zrozumiałe. Ale nie dla tych, którzy faktycznie działają jak pracownicy”.
Środki już wcześniej wprowadzone
Warto przypomnieć, że regulacje dotyczące spółek zarządzających już niedawno zostały zaostrzone. Podniesiono minimalne roczne wynagrodzenie dyrektorów z 45 000 do 50 000 euro (aby zachować prawo do obniżonego podatku od zysków) oraz ograniczono świadczenia w naturze do 20 proc. całkowitego wynagrodzenia. Według ekspertów te zmiany już obniżyły atrakcyjność tej formy działalności, co może tłumaczyć spowolnienie wzrostu ich liczby.
Po bitwie o wydatki – bitwa o wpływy?
Nie ma pewności, czy debata zakończy się konkretnymi regulacjami. W belgijskiej polityce publiczne „testowanie” propozycji w mediach często służy raczej zaznaczeniu stanowiska partyjnego niż realnym zmianom. Niemniej wypowiedzi Vandenbroucke’a wskazują, że problem wpływów podatkowych staje się dla rządu coraz bardziej palący.
„Wydatki państwa mamy pod kontrolą. Ale utraciliśmy kontrolę nad wpływami. Istnieje trwała tendencja spadkowa związana z mechanizmami unikania opodatkowania i efektami gospodarczymi, których nie kontrolujemy. Trzeba będzie działać – bez tabu” – stwierdził minister.
Wielowymiarowa perspektywa na wyzwania fiskalne
Analizy „De Tijd” potwierdzają, że wpływy podatkowe w Belgii systematycznie maleją od 2014 r., zarówno z powodu decyzji politycznych, jak i licznych luk w systemie. W tym kontekście spółki zarządzające stały się symbolem szerszego problemu – równoważenia budżetu w sposób, który nie osłabi przedsiębiorczości.
Z jednej strony rząd potrzebuje zwiększyć dochody, z drugiej – unikać obciążeń, które mogłyby osłabić konkurencyjność gospodarki. Eksperci podkreślają, że zbyt restrykcyjne podejście może zniechęcić do działalności przedsiębiorczej i przyczynić się do odpływu kapitału ludzkiego za granicę.
Z kolei związki zawodowe i organizacje społeczne domagają się większej sprawiedliwości podatkowej i zamknięcia luk, które – ich zdaniem – pozwalają najbogatszym unikać uczciwego opodatkowania.
Debata wokół spółek zarządzających staje się więc częścią szerszej dyskusji o przyszłości belgijskiego systemu podatkowego. Kluczowym wyzwaniem będzie znalezienie równowagi między potrzebą zwiększenia wpływów a utrzymaniem atrakcyjnego środowiska dla przedsiębiorców. Ostateczny kształt reform zależeć będzie od kompromisu w ramach koalicji federalnej – i od tego, czy rządowi uda się połączyć fiskalną odpowiedzialność z gospodarczą racjonalnością.