W niektórych dzielnicach Brukseli życie codzienne staje się coraz trudniejsze z powodu działalności grup handlujących narkotykami, które nie wahają się stosować gróźb i zastraszania wobec mieszkańców. Ci, którzy próbują zgłaszać problem władzom, często spotykają się z represjami.
Strach przed konsekwencjami
Hugues, którego imię zostało zmienione, od roku żyje w ciągłym strachu. Zmęczony obecnością dilerów, którzy zajęli opuszczony budynek obok centrum handlowego Westland w Anderlechcie, wielokrotnie zgłaszał problem policji i burmistrzowi. W odpowiedzi stał się obiektem gróźb.
– Trzech mężczyzn podeszło do mnie od tyłu, zmusili mnie do klęknięcia przed garażem i powiedzieli, że wiedzą, iż rozmawiam z policją. Zagrozili, że jeśli zrobię to ponownie, dostanę kulę w głowę – relacjonuje.
Dwa tygodnie temu, wracając do domu po weekendzie, znalazł w skrzynce pocztowej kopertę z białym proszkiem. Po wezwaniu służb okazało się, że była to tylko mieszanka cukru. Mimo to regularnie odbiera anonimowe telefony i czuje się zagrożony.
Przenoszenie handlu narkotykami do nowych lokalizacji
Budynek, w którym dilerzy prowadzili swoją działalność, ma zostać zburzony, aby ustąpić miejsca nowemu kompleksowi z teatrem i hotelem. Władze wydały już pozwolenie na rozpoczęcie prac, a teren został zabezpieczony przed dalszymi intruzami.
Jednak zamykanie jednych miejsc sprawia, że handel przenosi się w inne rejony. Według Huguesa dilerzy zaczęli działać w pobliżu centrum handlowego Westland, ponieważ w dzielnicy Peterbos pojawiło się więcej patroli policyjnych.
Mieszkańcy zmuszeni do milczenia
Martine, która mieszka w Peterbos od 54 lat, przyznaje, że mieszkańcy nauczyli się unikać konfliktów.
– Mówimy im „dzień dobry” i nie zwracamy na siebie uwagi. Nie prosimy ich, by przenieśli się gdzie indziej, bo wiemy, że mogą źle zareagować. Jedyna zasada, której musimy przestrzegać, to nie używać telefonów komórkowych podczas spaceru. Boją się, że ktoś ich nagra lub zrobi zdjęcie – tłumaczy.
Podobna sytuacja panuje w Saint-Gilles. Mieszkańcy unikają otwartego wyrażania opinii w obawie przed odwetem. Rok temu jeden z lokatorów został publicznie znieważony przez mężczyznę na hulajnodze, który nagrał całą sytuację i umieścił ją w internecie.
Agresja wobec przedsiębiorców i mieszkańców
Nie tylko osoby zgłaszające przestępstwa są celem ataków. Właściciele sklepów i kawiarni również padają ofiarą agresji. Dwa lata temu właściciel kawiarni na placu Rady w Anderlechcie został pobity po tym, jak próbował wyprosić grupę osób zakłócających spokój przed jego lokalem. Napastnik nie przestał nawet wtedy, gdy mężczyzna leżał już na ziemi. W wyniku ataku przedsiębiorca doznał poważnych obrażeń jamy ustnej, a także urazów szyi i żeber.
Problemem są także osoby uzależnione od narkotyków, które próbują zdobyć pieniądze na kolejne dawki. Według Mohammeda, mieszkańca dzielnicy Cureghem, użytkownicy cracku napadają na ludzi i niszczą samochody, aby zdobyć środki na narkotyki.
Brak skutecznych działań
Burmistrz Saint-Gilles, Jean Spinette, przyznaje, że mieszkańcy czują się bezradni, ponieważ młodzi przestępcy są szybko wypuszczani na wolność.
– Ludzie, niezależnie od pochodzenia, mają już tego dość. Mamy do czynienia z pięćdziesięcioma osobami, które zajmują się handlem narkotykami i kontrolują przestrzeń publiczną, podczas gdy cała dzielnica liczy pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Wystarczyłoby ich aresztować, trzymać w więzieniu i dotrzeć do szerszej siatki przestępczej. Problemem jest brak śledczych. Walczymy z objawami, ale nie eliminujemy źródła problemu, więc sytuacja wciąż się powtarza – podkreśla burmistrz, który sam niedawno padł ofiarą agresji ze strony młodych ludzi z dzielnicy.
Mimo zwiększonych patroli policji i prób ograniczenia działalności przestępczej wielu mieszkańców czuje, że ich codzienność wciąż jest naznaczona strachem i niepewnością.