Minęło już 538 dni od wyborów regionalnych w Brukseli, a Region Stołeczny wciąż pozostaje bez pełnoprawnego rządu. Sytuacja staje się coraz bardziej absurdalna – podczas gdy wszystkie inne szczeble władzy w Belgii zdołały utworzyć koalicje, stolica tkwi w kryzysie politycznym opartym na wzajemnych oskarżeniach, bojkotach i zachowaniach przypominających konflikt w przedszkolu. Czy winna jest skomplikowana konstrukcja instytucjonalna, czy może zwyczajna polityczna niekompetencja?
Od 9 czerwca 2024 roku, kiedy mieszkańcy Belgii głosowali w wyborach europejskich, federalnych i regionalnych, powstały już wszystkie nowe rządy – poza brukselskim. We Flandrii koalicję stworzyły N-VA i Vooruit przy wsparciu CD&V, na południu powstało porozumienie między MR i Les Engagés, a na poziomie federalnym rząd Arizona łączy siły tych ugrupowań. Wyjątkiem jest Bruksela, która nie potrafi rozplątać własnego politycznego węzła.
W połowie przyszłego tygodnia brukselski kryzys może pobić rekord federalnego impasu z lat 2010–2011, kiedy to spór o Bruksela–Halle–Vilvoorde sparaliżował państwo na 541 dni. W jaki sposób stolica znalazła się w tej sytuacji? I czy przyczyną jest jedynie skomplikowany model instytucjonalny, czy może sami politycy?
Wady i ograniczenia brukselskiego modelu ustrojowego
Caroline Sägesser z ośrodka Crisp, specjalizująca się w federalizmie, nie ma wątpliwości – brukselski model jest złożony. Funkcjonował jednak względnie stabilnie od 1989 do 2024 roku. „Działa, jeśli uczestnicy zachowują się zgodnie z oczekiwaniami” – zauważa Guillaume Delvaux, doktorant prawa konstytucyjnego z UCLouvain. Dotyczy to zarówno wyborców, jak i samych partii.
Od wyborców oczekuje się, że będą głosować w ramach swojej wspólnoty językowej. Tymczasem od lat wielu frankofonów wybiera listy niderlandzkojęzyczne, gdzie łatwiej o zdobycie mandatu. Etykieta językowa przypisana raz pozostaje niezmienna – jak w przypadku Alexii Bertrand czy Fouada Ahidara.
„Na początku zachęcano frankofońskich wyborców do głosowania na listy flamandzkie, aby ograniczyć wpływ Vlaams Belang i N-VA. To była masowa reakcja – rezultat? Lista Team Fouad Ahidar zdobyła trzy z 17 mandatów niderlandzkojęzycznych, a instytucje i tak zostały zablokowane” – wskazuje Sägesser.
Delvaux zwraca uwagę na inny problem: system nie uwzględnia tysięcy mieszkańców, którzy nie czują się związani z żadną ze wspólnot językowych lub funkcjonują w obu.
Podwójna większość i matematyczny pat
Brukselski ustrój wymaga osobnej większości po stronie francuskojęzycznej i niderlandzkojęzycznej. To właśnie największe utrudnienie. „Nigdy wcześniej nie było potrzeby angażowania aż tylu partii flamandzkich” – tłumaczy Sägesser. Ominięcie Team Fouad Ahidar wymaga udziału czterech ugrupowań przy zaledwie trzech dostępnych stanowiskach w rządzie.
W Brukseli rząd nie jest mianowany, ale wybierany przez parlament. Wstrzymanie się od głosu nie zmienia równowagi – potrzebne są aktywne głosy „za”. To sprawia, że rząd mniejszościowy jest praktycznie niewykonalny.
Chaos kompetencyjny – brukselskie millefeuille
Bruksela zmaga się nie tylko z problemami wyborczymi, ale również z nieczytelnym podziałem kompetencji. „To region otoczony Flandrią, pozbawiony pełni uprawnień. To instytucjonalne millefeuille jest unikalne w skali świata” – zauważa Sägesser.
Mobilność? Region odpowiada za ruch uliczny, ale nie ma kompetencji dotyczących kolei SNCB/NMBS czy obwodnicy. Bezpieczeństwo? Federalni decydują o fuzji stref policyjnych, ale prewencja jest domeną wspólnot. Do tego liczne instytucje: rząd federalny, Region, Flandria, Federacja Walonia–Bruksela, Cocom, Cocof, VGC, gminy, CPAS/OCMW, strefy policyjne. „To paraliż wewnętrzny” – podsumowuje Delvaux.
Totalna ruina finansowa
Do tego dochodzi dramatyczna sytuacja finansów publicznych. W 2016 roku Region miał nadwyżkę, dziś deficyt wynosi 35,6 procent dochodów. Przychody wzrosły nieznacznie, wydatki o prawie 30 procent. Dług publiczny się potroił.
System podatkowy dodatkowo dławi Brukselę – podatek dochodowy trafia tam, gdzie mieszkają pracownicy, a nie tam, gdzie pracują. W praktyce wysokie dochody „uciekają” poza stolicę.
Federalne wsparcie praktycznie nie istnieje – budżet Beliris został istotnie ograniczony. „Bruksela jest traktowana jak podmiot drugiej kategorii” – ocenia Sägesser.
Demokracja przedstawicielska w stanie awarii
Te problemy nakładają się na szerszy kryzys demokracji przedstawicielskiej. „Parlament brukselski znajduje się w stanie śmierci klinicznej” – mówi Sägesser. Z wyjątkiem głosowania nad cenami titres-services, nie wydarzyło się nic istotnego.
Mechanizm reprezentacji politycznej się zaciął. „Partie zawłaszczyły władzę, która powinna należeć do wybranych przedstawicieli. Wybory służą jedynie ustaleniu układu sił między partiami”.
Rządy partokracji
Zanik roli parlamentów to zjawisko ogólnoeuropejskie, ale w Belgii przybiera szczególną formę. Partie działają w logice wspólnotowej, a interesy Warszawy, Antwerpii czy Dinantu są ważniejsze niż interes samej Brukseli.
„Sztywność flamandzkich partii wynika również z faktu, że elektorat flamandzki w Brukseli stanowi margines. Politycy kierują się przede wszystkim interesem swoich partii na poziomie krajowym” – dodaje Sägesser.
Klasa polityczna oderwana od rzeczywistości
Model brukselski jest przestarzały, finanse – w zapaści, a spór ideologiczny blokuje współpracę. Jednak – jak podkreśla Sägesser – większym problemem jest oderwanie polityków od rzeczywistości. „Zinternalizowaliśmy logikę partyjną tak głęboko, że absurd staje się dla nas normalny”.
Negocjacje od początku przebiegały w atmosferze obrazy i wzajemnych ataków. „Przy stole negocjacyjnym panują obelgi i psychodramy. To przygnębiające”.
Brak poczucia pilności
Choć ratingi, banki i agencje finansowe sygnalizują ryzyko, presja społeczna praktycznie nie istnieje. Podczas 541-dniowego kryzysu federalnego społeczeństwo aktywnie wyrażało niepokój. Brukselski kryzys przechodzi natomiast niemal bez echa – w cieniu tematu Arizony czy sporów na poziomie wspólnot.
Ciężar niedoświadczenia
Sägesser zwraca uwagę na ostatni aspekt – niedoświadczenie kluczowych polityków. „Ludzie, którzy nigdy wcześniej nie budowali relacji opartych na zaufaniu, próbują utworzyć rząd”. Dodatkowo niektórzy z nich publicznie niszczyli przyszłe sojusze już dzień po wyborach.
To nowe pokolenie polityków, które nie pamięta momentu powstania Regionu Brukselskiego ani poczucia obowiązku, które towarzyszyło ówczesnym liderom.
Jak uratować model brukselski?
Eksperci wskazują możliwe reformy:
- dwujęzyczne listy wyborcze
- autentyczne partie brukselskie
- możliwość formowania rządu mniejszościowego
- uproszczenie konstruktywnego wotum nieufności
- możliwość rozwiązania parlamentu regionalnego
- niezależny koordynator procesu formowania
- rozdzielenie terminów wyborów federalnych i regionalnych
- refinansowanie Brukseli
- utworzenie działającej Wspólnoty Metropolitalnej
- uproszczenie podziału kompetencji
„Zbudowaliśmy Brukselę na idei pacyfikacji wspólnotowej. Czas postawić na czytelność i efektywność” – podsumowuje Delvaux.
Najważniejsze pytanie brzmi: czy klasa polityczna potrafi wyjść poza logikę partii i zacząć działać w interesie mieszkańców regionu, który od ponad 500 dni funkcjonuje w politycznym chaosie?