Delegacja piętnaściorga belgijskich ofiar nadużyć seksualnych w Kościele spotka się w sobotę w Watykanie z papieżem Leonem XIV. Wizyta, choć długo oczekiwana, budzi wśród uczestników mieszane emocje. „Jesteśmy problemem przejściowym. Za trzydzieści lat nikt już o nas nie będzie mówił” – mówi jeden z członków delegacji.
Niedotrzymane obietnice poprzednika
Spotkanie jest konsekwencją wizyty, jaką ofiary złożyły papieżowi Franciszkowi podczas jego pobytu w Belgii we wrześniu 2024 roku. Wtedy papież obiecał, że zaprosi ich do Rzymu. Wizyta miała się odbyć wiosną, jednak śmierć Franciszka opóźniła realizację tej obietnicy. Jego następca, Leon XIV, postanowił dotrzymać słowa poprzednika i przyjąć belgijską delegację.
Franciszek zapowiedział także pomoc finansową dla ofiar, lecz – jak twierdzą uczestnicy spotkania – obietnica ta nie została spełniona. „W Belgii ofiary dostają 25 tysięcy euro, w Niemczech 50 tysięcy, a w Niderlandach nawet 100 tysięcy. Dwa tygodnie przed wyjazdem nagle przelali nam po 3 tysiące euro, żeby rozbroić sytuację. To śmieszne” – mówi Koen Van Sumere, jeden z uczestników delegacji.
Brak empatii i zrozumienia
„Najbardziej boli mnie brak empatii ze strony Kościoła” – dodaje Van Sumere. „Z arcybiskupem Terlindenem nie da się rozmawiać. Zadałem mu pytanie podczas spotkania i nawet nie odpowiedział. Od Kościoła nie dostajemy żadnego zrozumienia. Jeśli już ktoś okazuje nam współczucie, to świeccy, nie duchowni.”
Van Sumere krytycznie odnosi się też do obecnego papieża. „W jednym z wywiadów powiedział, że dziesięć procent oskarżeń o nadużycia to fałszywe sprawy, a księża wymagają lepszej ochrony. A co z pozostałymi dziewięćdziesięcioma procentami ofiar, których się nie słucha? To całkowicie sprzeczne z nauką Kościoła o miłości i empatii. Papież uważa, że są ważniejsze problemy niż nadużycia seksualne. My jesteśmy tylko chwilowym kłopotem. Za kilka dekad nikt nie będzie mówił o Belgii, ale sprawy z Afryki, Ameryki Południowej czy Filipin dopiero nadejdą. To się nie skończy szybko.”
Cel spotkania: nie tylko papież
Van Sumere podkreśla, że nie jedzie do Rzymu z myślą o samym papieżu. „Chcę rozmawiać z biskupem Luisem Manuelem Alí Herrerą, szefem Papieskiej Komisji ds. Ochrony Nieletnich. Spotkaliśmy go latem w Brukseli. Kościół sporządził z tego spotkania raport dla papieża – pełen pochwał pod adresem belgijskiego episkopatu. O ofiarach nie wspomniano ani słowem, choć nasza krytyka była druzgocąca. To dowód, że mechanizm tuszowania nadal działa.”
„Nie liczę już na żadne uznanie. Chcę tylko jeszcze raz zabrać głos, a potem spróbować żyć dalej. Od dwóch lat, od emisji filmu Godvergeten, próbujemy coś zmienić, ale wszystko stoi w miejscu. Tą wizytą chcę symbolicznie zamknąć ten rozdział. Muszę to zrobić, inaczej sam się rozsypię.”
Między nadzieją a rezygnacją
79-letni Jean-Marc Turine początkowo nie planował podróży do Rzymu. „Nie mam żadnych oczekiwań wobec tej wizyty. Jadę z solidarności z innymi i dlatego, że ktoś musi wypowiedzieć krytyczne słowa. Ulga, jaką poczuliśmy po spotkaniu z Franciszkiem, ustąpiła miejsca frustracji. Kościół reaguje zbyt późno i zbyt słabo. Te dodatkowe 3 tysiące euro to jałmużna, nie pomoc.”
„Uzdrowienia nie można kupić” – dodaje Lieve Brouwers, również uczestniczka poprzedniego spotkania. Tym razem chce rozmawiać o zmianie podejścia Kościoła do ofiar. „Nie oczekuję, że papież narzuci belgijskiemu Kościołowi konkretne sumy. To rola polityków, którzy muszą przekuć wnioski komisji parlamentarnej w realne przepisy. Od Kościoła oczekuję raczej uznania emocjonalnego cierpienia i refleksji nad tym, jak w przyszłości zapobiegać takim tragediom.”
„Piękne na pozór”
Ksiądz Rik Devillé, od lat zaangażowany w pomoc ofiarom nadużyć, ocenia sobotnie spotkanie z dużym dystansem. „To ładny gest, ale tylko na pozór. Dialogu nigdy nie było. Kościół odsyła ofiary od Annasza do Kajfasza – od nuncjusza do biskupa, od biskupa do komisji, a potem z powrotem. Teraz wysyła ich do Rzymu. Efekt jest zawsze ten sam: zero. Ofiary z całego świata już ściskały dłoń papieżowi, a potem wszystko wracało do punktu wyjścia. Show me the money, powiedziałbym.”
Mimo gorzkich słów Devillé uważa, że każda forma działania ma sens. „Nie robiąc nic, niczego się nie zmieni. Każdy gest uznania ma znaczenie, nawet jeśli to tylko symbol.”
Nie ma jednak złudzeń co do postawy Leona XIV. „Kiedy był jeszcze kardynałem, chronił księży oskarżonych o nadużycia. Nie przywiązuje wagi do tego tematu. Teraz musi się nim zająć, bo inaczej nie wypada, ale wolałby o tym nie mówić.”
Niskie oczekiwania wobec audiencji
Devillé spodziewa się krótkiej, ceremonialnej wizyty. „Godzina spotkania, kilka uścisków dłoni i wspólna modlitwa – w nadziei, że sprawa przycichnie. Może dostaną jeszcze po modlitewniku na pamiątkę. Ale to już nie wystarczy. Widać to po tej samej grupie, która rok temu z entuzjazmem przyjęła zaproszenie Franciszka. Dziś nie ma już w nich nadziei – tylko potrzeba, by ktoś wreszcie naprawdę ich wysłuchał.”