Europoseł z ramienia francuskojęzycznej partii socjalistycznej wyraża zaniepokojenie wizerunkiem, jaki Bruksela – wciąż pozbawiona funkcjonującego rządu – prezentuje wobec Europy i społeczności międzynarodowej. Były premier ostrzega przed konsekwencjami przedłużającego się impasu politycznego w stolicy Belgii.
Bruksela przeżywa bezprecedensowy kryzys polityczny. Minęło już ponad 500 dni od wyborów regionalnych, a stolica kraju wciąż nie doczekała się utworzenia nowego rządu. W tej sytuacji głos zabrał Elio Di Rupo, doświadczony polityk Partii Socjalistycznej, który sam przechodził przez najdłuższy kryzys rządowy w historii Belgii. W latach 2010–2011 potrzebował aż 541 dni, by sformować rząd federalny. Dziś, jako europoseł, obserwuje brukselski pat z dystansu, ale z wyraźnym niepokojem o przyszłość nie tylko stolicy, lecz także całego kraju.
Doświadczenie z najdłuższego kryzysu w historii
„Przeżyłem 541 dni kryzysu, więc nie będę nikogo pouczać” – mówi Di Rupo, nawiązując do własnego doświadczenia z rekordowo długim procesem formowania rządu federalnego. Ta deklaracja skromności nie przesłania jednak jego obaw dotyczących sytuacji w Brukseli. Były premier doskonale rozumie złożoność negocjacji w belgijskim systemie politycznym, zwłaszcza w stolicy, gdzie przecinają się kompetencje regionalne i wspólnotowe.
Brukselski układ instytucjonalny należy do najbardziej skomplikowanych w Belgii. Oprócz rządu regionalnego funkcjonują tam Cocof (Francuska Wspólnotowa Komisja), Cocom (Wspólna Wspólnotowa Komisja) oraz VGC (Flamandzka Wspólnotowa Komisja). Ta wielowarstwowa struktura sprawia, że każde negocjacje są wyjątkowo trudne i wymagają uwzględnienia licznych interesów politycznych oraz wspólnotowych.
Stawka wykracza poza Brukselę
Zdaniem Di Rupo, kryzys w stolicy ma znaczenie wykraczające poza granice regionu. „Uważam, że stawka w Brukseli ma wymiar narodowy w tym sensie, że trwała porażka posłużyłaby N-VA jako pretekst do posuwania się w kierunku konfederalizmu” – ostrzega europoseł. Przypomina, że flamandzcy separatyści od dawna kwestionowali samą ideę regionu brukselskiego, postulując zamiast tego model współzarządzania wspólnotowego.
To spostrzeżenie ujawnia głębszą stawkę polityczną. N-VA, największa partia flamandzka, od lat dąży do przekształcenia Belgii w konfederację, co w praktyce oznaczałoby dalsze osłabienie struktur federalnych. Brak stabilnego rządu w Brukseli mógłby zostać wykorzystany jako argument potwierdzający tezę o dysfunkcyjności obecnego systemu.
Wymiar europejski i międzynarodowy
Di Rupo zwraca również uwagę na aspekt, który często umyka w lokalnych sporach politycznych. „Jest też wymiar europejski, ponieważ w Brukseli nie zdajemy sobie sprawy z przywileju posiadania instytucji europejskich na swoim terytorium. A to, co się teraz dzieje, daje obraz braku stabilności” – podkreśla były premier.
Bruksela to nie tylko stolica Belgii, lecz także nieformalna stolica Unii Europejskiej. Tu mieszczą się kluczowe instytucje wspólnotowe i zapadają decyzje kształtujące przyszłość całego kontynentu. Przedłużający się kryzys polityczny w mieście, które aspiruje do roli europejskiego centrum decyzyjnego, wysyła niepokojące sygnały do innych państw członkowskich i partnerów międzynarodowych.
Stanowisko Partii Socjalistycznej
Zapytany o stanowisko PS, której przewodniczący grupy parlamentarnej Ahmed Laaouej kategorycznie sprzeciwia się udziałowi N-VA w brukselskim rządzie, Di Rupo zachowuje dyplomatyczną powściągliwość. „Nie jestem w stanie oceniać, kto co mówi – nie uczestniczę w negocjacjach” – zaznacza, dodając: „Jeśli jest ktoś, kto zna się na liczbach, to właśnie Ahmed Laaouej. To specjalista od podatków, były członek instytutu Emile Vandervelde i wybitny ekspert”.
Choć wypowiedź ma charakter ostrożny, stanowi wyraźne wsparcie dla kompetencji Laaoueja. Di Rupo podkreśla jego fachową wiedzę, szczególnie w kwestiach fiskalnych, co w kontekście rozmów budżetowych ma kluczowe znaczenie. Jednocześnie unika komentarzy merytorycznych, tłumacząc to złożonością instytucjonalną Brukseli.
Reakcja na deklaracje przewodniczącego MR
Georges-Louis Bouchez, przewodniczący liberalnej partii MR, ogłosił niedawno, że zamierza „wziąć sprawy w swoje ręce”. Di Rupo odpowiada z charakterystyczną dla siebie ironią: „Nie wdaję się w te dyskusje, które nie leżą w zakresie mojej odpowiedzialności. Wiem jedynie, że oficjalnym miejscem zamieszkania Georges-Louis jest Mons – dopóki nie udowodniono inaczej”.
Ta aluzja do faktu, że Bouchez mieszka w Mons, a nie w Brukseli, nie jest przypadkowa. Podważa jego legitymację do odgrywania kluczowej roli w rozwiązywaniu brukselskiego kryzysu. To subtelna, ale wyraźna krytyka ambicji szefa liberałów.
Bruksela kluczowa dla wizerunku kraju
Na pytanie, czy możliwe jest przeprowadzenie całej kadencji bez rządu brukselskiego, Di Rupo odpowiada stanowczo: „Nie, nie, to nie jest wskazane”. Uzasadnia to hierarchią znaczenia w międzynarodowej percepcji: „Za granicą, jeśli rozpatrzyć hierarchię rozpoznawalności, to najpierw jest Bruksela, potem Belgia, następnie Flandria, a na końcu Walonia. Bruksela jest niezwykle ważna, zajmuje pierwsze miejsce”.
To spostrzeżenie podkreśla, jak istotny jest wizerunek stolicy dla reputacji całego kraju. Bruksela to marka rozpoznawalna na całym świecie, kojarzona z instytucjami europejskimi. Jej dysfunkcja polityczna wpływa na postrzeganie Belgii, a pośrednio także na jej wiarygodność jako gospodarza unijnych struktur.
„Gdyby można było znaleźć rozwiązanie w rozsądnym terminie, byłoby to w interesie wszystkich” – konkluduje Di Rupo. Ta wypowiedź, choć brzmi jak oczywistość, nabiera w obecnych realiach znaczenia niemal symbolicznego. Czy stolica Belgii zdoła wyjść z impasu, zanim kryzys przyniesie nieodwracalne skutki dla jej wizerunku i stabilności całego kraju? Odpowiedź na to pytanie wciąż pozostaje otwarta
 
			         
                    