Mieszkańcy Królestwa Niderlandów udali się wczoraj do urn, by wybrać nowy skład Izby Reprezentantów. Najnowsze wyniki wskazują na wyjątkowo wyrównany wyścig wyborczy – zarówno centrolewicowa D66, jak i prawicowa Partij voor de Vrijheid (PVV) Geerta Wildersa zdobyły po 26 mandatów. To bezprecedensowa sytuacja w historii niderlandzkiego parlamentaryzmu, która może mieć dalekosiężne konsekwencje dla procesu formowania nowego rządu.
Przedterminowe wybory zostały rozpisane po tym, jak w czerwcu lider PVV Geert Wilders wycofał swoje ugrupowanie z koalicji rządowej, co doprowadziło do upadku gabinetu premiera Dicka Schoofa. Decyzja ta uruchomiła procedurę wyborczą, której rezultat zaskoczył zarówno analityków, jak i samych uczestników kampanii.
Różnica zaledwie 1 195 głosów między głównymi rywalami
Według najnowszych danych opublikowanych o godzinie 8:25, różnica w liczbie oddanych głosów między obiema partiami jest minimalna. D66 zdobyła 1 723 791 głosów, podczas gdy PVV – 1 722 596. Dzieli je więc zaledwie 1 195 głosów.
Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że w 11 gminach głosy nie zostały jeszcze w pełni przeliczone. Agencja prasowa ANP dysponuje jedynie częściowymi wynikami z Amsterdamu i Almere, a z dziewięciu innych miejscowości dane nie napłynęły w ogóle. Przy tak niewielkiej różnicy każdy głos może okazać się decydujący dla ostatecznego rozstrzygnięcia, która partia zostanie uznana za zwycięzcę wyborów.
Rekordowo wyrównany wynik w historii parlamentu
Jak przypomina niderlandzka telewizja publiczna NOS, tak niewielka różnica między dwiema największymi partiami nie wystąpiła od 1956 roku – czyli od momentu, gdy Izba Reprezentantów liczy 150 mandatów. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, by dwie największe partie uzyskały identyczną liczbę miejsc.
Różnica jednego mandatu pojawiła się tylko trzykrotnie – ostatni raz w 2010 roku, gdy VVD zdobyła 31 mandatów, a PvdA – 30. Wcześniej podobne sytuacje miały miejsce w latach 1956 i 1959. Jeśli ostateczne wyniki potwierdzą po 26 mandatów dla D66 i PVV, to liczba głosów zdecyduje o tym, które ugrupowanie otrzyma prawo pierwszeństwa w próbie sformowania rządu.
Przesunięcie w niderlandzkim krajobrazie politycznym
Prawicowy PVV Geerta Wildersa poniósł znaczącą porażkę, tracąc niemal jedną trzecią dotychczasowych mandatów. To wyraźny sygnał zmęczenia części elektoratu radykalną retoryką i polityczną destabilizacją. Z kolei D66 potroiła swoją reprezentację parlamentarną, co czyni jej lidera, Roba Jettena, naturalnym kandydatem na stanowisko premiera.
Po wyborczej porażce Frans Timmermans, lider GroenLinks-PvdA, złożył rezygnację ze stanowiska. Tymczasem centroprawicowe CDA pod kierownictwem Henriego Bontenbala zdołało ponownie przyciągnąć centrowy elektorat, co może mieć istotne znaczenie dla przyszłych rozmów koalicyjnych.
Rob Jetten – symbol politycznej odnowy
Zdaniem Jeroena Reygaerta z VRT NWS, kampania wyborcza stała się momentem przełomu dla Roba Jettena. „Widzieliśmy, jak dojrzewał podczas kampanii. Częściej się uśmiechał, jego przekaz był pozytywny, pełen energii. Stworzył kontrast między sobą jako symbolem nadziei a Wildersem – symbolem destrukcji” – komentuje Reygaert.
Jetten, mimo młodego wieku, ma już bogate doświadczenie polityczne. Niedawno wystąpił w popularnym programie telewizyjnym „De slimste mens ter wereld” (Najmądrzejsza osoba na świecie), dzięki czemu wyborcy mogli poznać go z bardziej osobistej strony.
„Jego sukces to połączenie świetnej kampanii, pozytywnego przekazu i telewizyjnego występu. Jest młody, energiczny i budzi zaufanie. Niderlandy pragną zmiany, a on symbolizuje wszystko, czego brakowało poprzedniemu rządowi” – dodaje dziennikarz.
Perspektywa centrolewicowego rządu
Wyniki wyborów otwierają drogę do utworzenia centrolewicowego gabinetu, co oznaczałoby wyraźne odejście od dotychczasowej polityki. D66, która przez dziesięciolecia była mniejszym partnerem koalicyjnym, po raz pierwszy może objąć rolę lidera i przejąć stery władzy.
Proces formowania rządu w niderlandzkim systemie tradycyjnie wymaga długich negocjacji i kompromisów. Wyrównany wynik oraz duża fragmentaryzacja sceny politycznej sprawią, że rozmowy koalicyjne będą szczególnie trudne. Ostateczny kształt przyszłego gabinetu zależeć będzie nie tylko od liczby mandatów, lecz także od zdolności liderów partii do wypracowania