Nagranie pokazujące ławnika ds. sportu z Molenbeek, Mohammeda Kalandara (PS), który z trudem odczytuje odpowiedź podczas sesji rady gminnej, wywołało gorącą debatę na temat kompetencji językowych wybranych przedstawicieli. Partia MR zaproponowała wprowadzenie obowiązkowego testu językowego dla radnych gminnych, co otworzyło szerszą dyskusję o granicach demokracji reprezentatywnej i roli języka w życiu publicznym.
Wideo, które w ostatnich dniach obiegło media społecznościowe, pokazuje ławnika Kalandara z widocznymi trudnościami w czytaniu tekstu podczas obrad rady. Nagranie wywołało falę komentarzy – od ironii po oburzenie – zwłaszcza ze strony przedstawicieli MR.
„Nie da się zrozumieć, co mówi, i prawdopodobnie sam nie rozumie tekstu, który mu napisano” – stwierdziła Marcela Gori, wiceprzewodnicząca MR CPAS/OCMW na Anderlechcie, w rozmowie z dziennikiem La DH. Radna, która sama przyjechała do Belgii i nauczyła się francuskiego dopiero w wieku 13 lat, uważa, że test językowy powinien być obowiązkowy dla wszystkich wybranych radnych, a w razie niepowodzenia należałoby wymagać uczestnictwa w intensywnych kursach. „Nie zarządza się gminą za pomocą Tłumacza Google” – podsumowała.
Sam zainteresowany, pochodzący z Iraku, broni się, twierdząc, że problem dotyczy dykcji, a nie zrozumienia treści. Liberalna propozycja MR porusza jednak wrażliwą, głęboko polityczną kwestię – język jako potencjalne narzędzie wykluczenia w zróżnicowanym społeczeństwie belgijskim.
Mathias El Berhoumi: „Język odgrywa kluczową rolę, ale nie może być kryterium wykluczenia”
Profesor prawa konstytucyjnego z Uniwersytetu Saint-Louis i radny Ecolo w Ixelles, Mathias El Berhoumi, ostrzega, że narzucenie wymogów językowych wybranym przedstawicielom może naruszyć zasadę reprezentatywności demokratycznej.
Kwestie kompetencji językowych radnych są w Belgii różnie regulowane w zależności od regionu. W gminach ułatwieniowych istnieją przepisy określające zarówno języki używane podczas posiedzeń, jak i obowiązek ich znajomości przez lokalnych przedstawicieli. Dla radnych obowiązuje swoista fikcja prawna zakładająca, że znają język urzędowy, natomiast w przypadku ławników i burmistrzów brak tej znajomości może skutkować zakwestionowaniem nominacji.
„Należy pogodzić kilka zasad – wolność językową i reprezentatywność. Rada gminna musi odzwierciedlać społeczeństwo, a każdy dodatkowy warunek może tę zasadę naruszyć” – wyjaśnia El Berhoumi. Jego zdaniem nadmierne wymogi mogą prowadzić do wykluczenia części obywateli z życia politycznego. „Zbyt restrykcyjne kryteria zbliżają nas do arystokratycznej logiki cenzusu wyborczego” – ostrzega.
Rozróżnienie między wyborami a funkcjami wykonawczymi
El Berhoumi proponuje zachowanie różnicy między wyborem demokratycznym a mianowaniem na stanowiska wykonawcze. „Radni i deputowani, wybierani bezpośrednio przez obywateli, nie powinni być ograniczani dodatkowymi warunkami. Inaczej jest w przypadku burmistrzów czy ławników, którzy pełnią funkcje wykonawcze – tutaj wymogi językowe można uzasadnić” – argumentuje konstytucjonalista.
Profesor przypomina również o specyfice Brukseli, gdzie wielu wyborców nie jest ani frankofonami, ani niderlandofonami. „To ich prawo wybrać przedstawiciela, który posługuje się ich językiem” – podkreśla. Dodaje, że w radach gminnych każdy mówi w swoim języku, co sprawia, że część wypowiedzi i tak pozostaje niezrozumiała – niezależnie od poziomu znajomości języków urzędowych.
Marco Martiniello: „Test językowy to bazooka do zabicia muchy”
Socjolog i ekspert ds. migracji z Uniwersytetu w Liège, Marco Martiniello, uważa, że skupianie się na języku bez zapewnienia migrantom odpowiedniego dostępu do nauki jest przejawem hipokryzji. „Nie można wymagać doskonałej znajomości języka, jeśli państwo nie oferuje wystarczającego wsparcia w jego nauce” – podkreśla.
Zdaniem Martiniella cała debata ma silne tło polityczne. „Kwestie językowe zawsze były w Belgii delikatne, ale w tym przypadku chodzi też o utrzymanie napięcia wokół tematów migracyjnych” – zauważa. Ekspert dodaje, że sam ławnik z Molenbeek mówi z akcentem, ale jego wypowiedź jest zrozumiała. „Nie słyszeliśmy MR protestującego, gdy na ich listach pojawiali się kandydaci, którzy nie mówili ani po francusku, ani po niderlandzku” – przypomina socjolog.
Martiniello określa pomysł testu językowego jako „bazookę do zabicia muchy”. Jego zdaniem w wielojęzycznej Brukseli, gdzie używa się dziesiątek języków, problem kompetencji językowych jednego ławnika nie uzasadnia tak radykalnych rozwiązań. „Czy gra jest warta świeczki?” – pyta retorycznie.
Kompetencja polityczna to nie tylko język
Ekspert zgadza się, że znajomość języka jest ważna, ale zwraca uwagę na szersze pojęcie kompetencji politycznych. „W Brukseli mamy radnych, którzy po 500 dniach nie są w stanie utworzyć rządu. Redukowanie kompetencji politycznych wyłącznie do umiejętności językowych jest uproszczeniem” – zauważa.
Między reprezentatywnością a funkcjonalnością
Debata wywołana nagraniem z Molenbeek odsłania napięcie między zasadą reprezentatywności demokratycznej a wymogiem sprawnego funkcjonowania instytucji. Z jednej strony każdy obywatel – niezależnie od pochodzenia i poziomu znajomości języka – ma prawo kandydować i być wybierany. Z drugiej – skuteczne pełnienie funkcji publicznych wymaga zdolności do komunikacji i pracy z dokumentami.
Eksperci podkreślają, że w wielojęzycznej i wielokulturowej Brukseli rozwiązania powinny łączyć realizm z inkluzywnością. Propozycja MR może wydawać się pragmatyczna, ale w praktyce grozi ograniczeniem udziału osób z mniejszości językowych w życiu publicznym. Kluczowe pytanie pozostaje niezmienne: czy chodzi o jakość debaty demokratycznej, czy o wykluczenie części społeczeństwa spod pretekstu poprawy standardów komunikacji?