Wśród lekarzy praktykujących w Belgii z zagranicznymi dyplomami najliczniejszą grupę stanowią nie absolwenci francuskich czy niderlandzkich uczelni, lecz osoby z dyplomami uzyskanymi w Rumunii. W tym kraju rozwinął się specyficzny rynek edukacyjny skierowany głównie do kandydatów spoza Unii Europejskiej, przyciągający niskimi kosztami studiów i obietnicą automatycznego uznania kwalifikacji w całej Wspólnocie.
„Wszystkie dyplomy wydawane przez naszą uczelnię są automatycznie uznawane w całej Unii Europejskiej” – głosi komunikat umieszczony na stronie Uniwersytetu Medycznego w Klużu (UMF Cluj), jednej z najbardziej znanych rumuńskich szkół medycznych. Uczelnia podkreśla, że jej absolwenci „osiągają doskonałe wyniki w rekrutacjach zagranicznych”. Spośród 7 500 studentów tej uczelni aż 2 800 pochodzi z ponad 60 krajów. Podobne programy w języku angielskim i francuskim prowadzą też inne rumuńskie uniwersytety, nastawione na przyciąganie studentów z zagranicy – zwłaszcza spoza Unii.
Komercjalizacja dostępu do studiów medycznych
Wokół rumuńskiego szkolnictwa medycznego powstała cała sieć pośredników oferujących – za opłatą – kompleksową pomoc w rekrutacji. Ich strony internetowe zawierają zestawienia uczelni, kosztów i warunków przyjęć. Wymagania dla kandydatów z Belgii sprowadzają się często do posiadania świadectwa ukończenia szkoły średniej.
„W większości krajów europejskich obowiązują restrykcyjne limity miejsc na studiach medycznych” – wyjaśnia serwis Etudier-en-Roumanie.com. „W Rumunii medycyna staje się coraz nowocześniejsza i bezpieczniejsza, a studia są znacznie tańsze. Kraje takie jak Francja, Belgia czy Kanada wysoko cenią rumuńskich lekarzy.”
Niskie koszty życia i czesnego to kolejny argument. Za rok studiów medycznych w Rumunii trzeba zapłacić od 6 000 do 12 000 euro, a łączne wydatki – wraz z utrzymaniem – pozostają najniższe w Unii Europejskiej. Dla wielu kandydatów z Afryki, Bliskiego Wschodu czy Azji taka oferta stanowi łatwą drogę do europejskiego dyplomu medycznego.
Dane potwierdzają skalę zjawiska
Według informacji uzyskanych przez dziennik „Nieuwsblad” z Federalnego Ministerstwa Zdrowia Publicznego, wśród lekarzy posiadających numer INAMI/RIZIV, tuż po absolwentach belgijskich uczelni, najliczniejszą grupę stanowią właśnie osoby z dyplomami rumuńskimi – wyprzedzając lekarzy wykształconych w Niderlandach i we Francji.
„W przypadku Francji czy Niderlandów to naturalne – mamy wspólny język i bliskość geograficzną” – zauważa profesor emeritus medycyny rodzinnej Jan De Maeseneer z Uniwersytetu w Gandawie, członek federalnej Komisji Planowania Podaży Medycznej. „Napływ absolwentów z Rumunii jest jednak zjawiskiem innym – i znacznie bardziej problematycznym.”
Krytyka komercyjnego modelu kształcenia
„Mamy do czynienia z komercyjnymi strukturami, które sprzedają dostęp do europejskiego rynku pracy medycznej” – mówi De Maeseneer. „Trzeba się zastanowić, czy Unia powinna wspierać taki model. To nie jest kwestia protekcjonizmu, tylko równowagi – czy ten system rzeczywiście służy wszystkim stronom?”
Nie chodzi o fałszywe dyplomy – studenci w Rumunii faktycznie kończą sześcioletnie studia spełniające wymogi unijne. Jednak programy te mają często niższy prestiż i mniej zajęć praktycznych. W rankingu Times Higher Education Uniwersytet w Leuven zajmuje 41. miejsce na świecie, podczas gdy najlepsze rumuńskie uczelnie medyczne nie mieszczą się w pierwszej sześćsetce.
„Merytorycznie te studia nie są złe, ale bardzo teoretyczne” – ocenia De Maeseneer. „Brakuje nacisku na komunikację lekarz–pacjent, która jest kluczowa w praktyce medycznej.”
Konkurencja o miejsca specjalizacyjne i bariery praktyczne
Posiadacze rumuńskich dyplomów mogą ubiegać się o miejsca specjalizacyjne w dowolnym kraju Unii. W Belgii konkurują więc z absolwentami miejscowych uczelni, którzy musieli przejść wymagające egzaminy wstępne. „W szpitalach nie są przyjmowani z entuzjazmem” – przyznaje De Maeseneer. „To problem, który wymaga rozwiązania na poziomie europejskim. Tym bardziej że kraje pochodzenia tych lekarzy – zwłaszcza w Afryce – same cierpią na niedobór kadr medycznych.”
Większość lekarzy z rumuńskimi dyplomami pracuje w szpitalach w Brukseli i Walonii, gdzie znajomość języka francuskiego ułatwia integrację. Często jednak wykonują zadania o charakterze technicznym lub pomocniczym, a ich wynagrodzenie odpowiada raczej roli asystentów niż samodzielnych lekarzy. „Mimo to zarabiają więcej niż w krajach pochodzenia, więc dla wielu to atrakcyjna ścieżka” – dodaje profesor.
Planowane zmiany w polityce zdrowotnej
W umowie koalicyjnej obecnego rządu federalnego znalazł się zapis o preferencyjnym traktowaniu absolwentów belgijskich uczelni. Minister zdrowia Frank Vandenbroucke (Vooruit) poprosił Komisję Planowania o analizę napływu zagranicznych absolwentów i uwzględnienie tego zjawiska przy ustalaniu limitów przyjęć na specjalizacje medyczne.
Debata ta wpisuje się w szerszy kontekst europejski – z jednej strony automatyczne uznawanie dyplomów umożliwia swobodę przepływu pracowników, z drugiej jednak komercjalizacja kształcenia medycznego i różnice w standardach rekrutacji budzą pytania o równość szans i jakość przygotowania zawodowego.
Jak podkreślają eksperci, wyzwanie dla polityki zdrowotnej w Belgii i całej Unii polega dziś na znalezieniu równowagi między otwartością systemu a utrzymaniem wysokich standardów edukacji i bezpieczeństwa pacjentów.