Podczas środowej sesji plenarnej parlamentu flamandzkiego odbyła się minuta ciszy upamiętniająca zmarłego Roelanda Raesa, byłego posła związanego z Vlaams Belang. Jednak gest ten wywołał wyraźny podział wśród parlamentarzystów. Przedstawiciele Vlaams Belang, N-VA oraz CD&V wstali, oddając hołd, podczas gdy członkowie Open VLD pozostali na miejscach. Z kolei politycy z frakcji Groen, Vooruit i PVDA postanowili opuścić salę, wyrażając swój sprzeciw wobec tej inicjatywy.
Kontrowersyjna postać
Roeland Raes, przez lata aktywny w partii Vlaams Belang, był w 2008 roku skazany za negacjonizm – zaprzeczanie Holokaustowi. Jego przeszłość budziła ogromne kontrowersje, co dla części parlamentarzystów stanowiło wystarczający powód, by nie uczestniczyć w upamiętnieniu jego osoby.
„Chcemy oddać hołd wszystkim ofiarom ludobójstw na świecie, dlatego opuściliśmy salę obrad” – wyjaśniła Mieke Schauvliege, liderka frakcji Groen. Dodała również, że jest to apel o bardziej odpowiedzialne i krytyczne podejście do historii w przyszłości.
Reakcje polityczne
Decyzja o opuszczeniu sali spotkała się z ostrą krytyką ze strony przedstawicieli Vlaams Belang. Chris Janssens, lider ich frakcji, zarzucił oponentom wykorzystywanie śmierci Raesa do celów politycznych. „To próba zdobycia punktów na grobie człowieka, który nie może już odpowiedzieć na te oskarżenia” – stwierdził.
Podział wokół pamięci historycznej
Incydent ten po raz kolejny unaocznił głębokie różnice w podejściu flamandzkich partii do trudnych kart historii. Stał się także pretekstem do refleksji nad tym, w jaki sposób w przestrzeni publicznej powinno się upamiętniać osoby o kontrowersyjnych poglądach i działaniach. Dla jednych było to wyraz szacunku dla zmarłego, dla innych – niedopuszczalne zatarcie granic w ocenie przeszłości.