Kolejarze zapowiadają kolejne protesty w odpowiedzi na plany nowego rządu federalnego. Strajk zaplanowany na 17 marca to jeden z wielu, które mogą mieć miejsce w nadchodzących miesiącach – dwa główne związki zawodowe, CGSP Cheminots i CSC Transcom, ogłosiły łącznie 18 dni strajków w ciągu pięciu miesięcy.
Aby lepiej zrozumieć sytuację, L’Echo przyjrzało się realiom pracy na kolei i rozmawiało z pracownikami SNCB, Infrabel oraz HR Rail, którzy codziennie zapewniają sprawne funkcjonowanie belgijskiego transportu kolejowego.
Praca na kolei: wymagająca i wyniszczająca
Praca kolejarza to zajęcie wymagające ogromnej dyspozycyjności – przez cały rok, niezależnie od dnia tygodnia czy pory dnia i nocy. Kolejarze muszą być gotowi do pracy w każdych warunkach pogodowych, a ich grafiki często są nieregularne i obciążające fizycznie.
„Który mamy jutro dzień? Czwartek? Piątek?” – zastanawia się Edwin Foerster, który od 14 lat pracuje jako konduktor. Po zakończeniu zmiany na stacji w Namur przegląda swój grafik. „Wczoraj zaczynałem o 4:20, dziś o 5:20, a w sobotę o 3:40… Mój najstarszy syn ma 12 lat, a ja opuściłem pięć jego urodzin” – mówi.
Nieregularne zmiany mają swoje konsekwencje zdrowotne. „W tym miesiącu miałem wszystkie możliwe zmiany, pracuję co najmniej dwa weekendy w miesiącu. To odbija się na zdrowiu – jem, kiedy mogę, czasem nawet sześć razy dziennie… Musiałem zrezygnować z koszykówki w wieku 35 lat, bo nie dawałem rady regularnie trenować” – mówi 55-letni maszynista Lionel Jardon.
„Badania pokazują, że osoby pracujące w systemie zmianowym żyją średnio o 10 lat krócej” – dodaje Christophe Leveau, kontroler ruchu w Infrabel. Jego zdaniem, jeśli nic się nie zmieni, „pożegnania na emeryturze będą odbywały się w domach pogrzebowych”.
Niepewność wokół reformy emerytalnej
Główną obawą kolejarzy są plany reformy systemu emerytalnego. Obecnie niektóre grupy pracowników kolei – maszyniści i konduktorzy – mogą przechodzić na emeryturę w wieku 55 lat, pod warunkiem że mają za sobą 30 lat pracy w zawodzie. Jednak, jak podkreślają sami kolejarze, nie każdy spełnia te warunki.
„Aby otrzymać pełną emeryturę, trzeba pracować 36 lat. Rocznie tylko garstka osób spełnia warunki, by przejść na emeryturę w wieku 55 lat” – tłumaczy Marianne Lerouge, szefowa CSC-Transcom.
Pracownicy boją się, że podniesienie wieku emerytalnego zmusi ich do pracy mimo problemów zdrowotnych. „Mam już płytkę w udzie i artrozę w kolanie. Cały czas balansuję na niestabilnej podłodze pociągu. Kiedy trzeba zejść na torowisko, stopień pociągu sięga mi do ramienia. Powodzenia w wieku 67 lat” – ironizuje Edwin Foerster.
Lionel Jardon, który ma 55 lat i 34 lata stażu, jeszcze niedawno planował kontynuować pracę przez kilka kolejnych lat. „Jeśli rządowe plany wejdą w życie, będę musiał odejść w 2027 roku, żeby nie stracić zbyt wiele” – mówi.
Zmiana zasad obliczania emerytur oznacza niższe świadczenia
Kolejną kwestią budzącą niepokój jest planowana zmiana sposobu wyliczania emerytur. Obecnie ich wysokość jest ustalana na podstawie wynagrodzenia z ostatnich czterech lat pracy. Rząd chce stopniowo wydłużać ten okres aż do 45 lat, co w praktyce oznacza obniżenie świadczeń dla wielu kolejarzy.
Dodatkowo zlikwidowane mają zostać korzystne współczynniki naliczania składek, które pozwalały szybciej osiągnąć wymagany staż pracy. „Możemy zrozumieć, że oczekuje się od nas dłuższej pracy, ale teraz najmłodsze pokolenie nie tylko będzie musiało pracować do 67. roku życia, ale też straci od 400 do 500 euro miesięcznie. Zasady zmieniają się w trakcie gry” – zauważa Lionel Jardon.
Rosnąca presja i trudniejsze warunki pracy
Kolejarze podkreślają, że przez lata ich praca stała się znacznie bardziej wymagająca, a jednocześnie poziom wsparcia ze strony zarządzających maleje.
„Kiedyś byłem panem sytuacji, teraz mam minutę na przesiadkę i muszę tłumaczyć się ze wszystkiego. Każdy nasz ruch jest monitorowany, a telemetryczne systemy śledzenia wymuszają na nas ciągłe raportowanie” – mówi Lionel Jardon.
Edwin Foerster zwraca uwagę, że jego rola coraz bardziej ogranicza się do kontrolowania biletów. „Zamiast być przewodnikiem i wsparciem dla pasażerów, czuję się bardziej kontrolerem, który musi wyrobić miesięczną normę. Kiedy system informatyczny się psuje, wszystko się wali” – opisuje.
Czy belgijska kolej zmierza ku prywatyzacji?
Wielu kolejarzy obawia się, że planowane cięcia budżetowe i redukcja personelu mogą doprowadzić do stopniowej prywatyzacji kolei. Rząd planuje oszczędności na poziomie 675 milionów euro, co budzi obawy o likwidację połączeń i zamykanie mniejszych stacji.
„Każdego miesiąca odwoływanych jest 3 000 pociągów – to tak, jakby przez jeden dzień kolej przestała działać” – zauważa Marianne Lerouge.
Planowane jest także przeniesienie części zadań HR Rail do SNCB i Infrabel, co może oznaczać likwidację stanowisk pracy. „Mówi się, że chodzi o uniknięcie dublowania stanowisk, ale my obawiamy się, że HR Rail po prostu przestanie istnieć” – mówi Anne-Sophie Grovonius.
Zmiany budzą również niepokój o przyszłość funduszu emerytalnego kolejarzy, który wynosi blisko 700 milionów euro. „Nie zdziwiłbym się, gdyby rząd położył na nim rękę, tak jak zrobił to w 2005 roku z naszym funduszem emerytalnym” – podkreśla Edwin Foerster.
Czy prywatyzacja jest nieunikniona?
Rząd planuje także ograniczenie wpływu związków zawodowych w strukturach kolejowych oraz możliwość zamykania nierentownych połączeń.
„Wszystko zmierza w jednym kierunku – mniej personelu, mniej pociągów, gorsza jakość usług. W perspektywie 2032 roku widzimy ryzyko całkowitej prywatyzacji” – mówi Grovonius.
„Prywatne firmy już czekają na swoją szansę” – dodaje. „Rząd wydaje się celowo osłabiać kolej, by w przyszłości zastąpić ją prywatnymi operatorami” – konkluduje Christophe Leveau.
Niezadowolenie kolejarzy rośnie, a nadchodzące miesiące mogą przynieść dalsze protesty i napięcia w sektorze transportu kolejowego.