Okolice stacji metra Aumale w Anderlechcie, spokojny jeszcze kilka lat temu, stał się symbolem narastającej przemocy związanej z handlem narkotykami. Od września doszło tam do pięciu strzelanin. Ostatnia z nich, w niedzielny wieczór, zakończyła się śmiercią młodego mężczyzny.
Kolejna tragedia na placu Aumale
Była godzina 20:50, gdy przed kawiarnią Tropicana rozległy się strzały. Ofiarą padł 28-letni mężczyzna, zastrzelony z użyciem karabinu Kałasznikowa. Na miejscu znaleziono liczne łuski, a śledczy zabezpieczyli teren. W wyniku strzelaniny ranny został przypadkowy przechodzień – jego życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo.
„To była chwila grozy” – mówi Tarik*, mieszkaniec okolicy. „Moja rodzina widziała wszystko: moją żonę, dzieci i matkę to wydarzenie wstrząsnęło do głębi. Marzymy o wyprowadzce, bo życie tutaj stało się nie do zniesienia”.
Dzielnica przemocy i strachu
Niedzielne wydarzenia to kulminacja serii przemocy, która od miesięcy paraliżuje życie mieszkańców. Pięć strzelanin w krótkim czasie, w tym jedna śmiertelna, sprawiły, że codzienne życie w tej części Anderlechtu stało się pełne niepokoju.
„Nie wychodzę wieczorami, bo się boję” – mówi jeden z klientów pobliskiej apteki. Z kolei ojciec rodziny, który regularnie odwiedzał Tropicanę, zrezygnował z wizyt: „Wolę przepłacić za kawę w centrum niż ryzykować życie za 2,5 euro”.
Handel narkotykami u źródeł problemu
Choć śledczy nadal badają motywy niedzielnego ataku, burmistrz Anderlechtu Fabrice Cumps wskazuje, że problemem jest handel narkotykami, który w ciągu ostatnich miesięcy wymknął się spod kontroli. „Od zawsze zdarzały się tu przypadki drobnego handlu, ale latem sytuacja przybrała nowy wymiar. Dilerzy dosłownie opanowali plac – są wszędzie, od wejścia do metra po park” – mówi burmistrz.
W związku z narastającą przemocą okolica została w październiku wpisana na listę „hotspotów” regionu brukselskiego. Władze wskazują na „proliferację aktów przemocy”, w tym przestępstwa związane z narkotykami, praniem pieniędzy oraz posiadaniem broni.
Policja działa, ale to za mało
W odpowiedzi na kryzys podjęto liczne działania: zamontowano dodatkowe kamery, ustawiono przeszkody uniemożliwiające parkowanie, a oświetlenie uliczne zostało wzmocnione. Na ulicach pojawiły się także dodatkowe patrole, w tym jednostki policji federalnej i kolejowej.
„Próbujemy odzyskać kontrolę nad sytuacją i pokazać mieszkańcom, że nie są sami” – tłumaczy burmistrz. Przyznaje jednak, że każde aresztowanie jest chwilowym sukcesem, bo dilerów natychmiast zastępują nowi. „Nie oszukujmy się – to nie wystarczy, by trwale rozwiązać problem”.
Wojny klanów o kontrolę rynku
Śledczy wskazują, że narastająca przemoc wynika z walk między gangami o kontrolę nad punktami sprzedaży narkotyków. Zyski z takiego miejsca mogą sięgać nawet 120 tysięcy euro dziennie, co czyni je łakomym kąskiem dla grup przestępczych.
„Kiedy policja likwiduje jedną siatkę, pojawiają się kolejne, walczące o przejęcie wpływów. To scenariusz znany z innych miast, takich jak Marsylia” – wyjaśnia Fabrice Cumps.
Mieszkańcy oczekują zmian
Choć władze intensyfikują działania, mieszkańcy placu Aumale nie kryją frustracji. Obawy o bezpieczeństwo i brak wiary w szybkie rozwiązanie problemu sprawiają, że wielu rozważa przeprowadzkę.
Anderlecht, który zmaga się z kryzysem, staje przed trudnym zadaniem – przywrócić spokój i odbudować zaufanie mieszkańców. Dziś plac Aumale jest symbolem wyzwań, z którymi muszą zmierzyć się belgijskie władze, by zatrzymać spiralę przemocy.