Wydawałoby się, że uprzejme „Goeiemorgen, bonjour” usłyszane w pociągu to naturalny gest uprzejmości. Jednak w Vilvoorde ten gest wywołał polityczną burzę. Flamandzki pasażer zgłosił skargę na konduktora, który przywitał pasażerów w dwóch językach – niderlandzkim i francuskim. Sprawa trafiła do Komisji Kontroli Językowej, a filozof i lingwista Philippe Van Parijs postanowił wyjaśnić, dlaczego to zdarzenie wzbudziło takie emocje.
Kiedy zdrowy rozsądek zderza się z przepisami
Belgijskie koleje (SNCB) stanęły w obronie swojego pracownika, co, zdaniem Van Parijsa, zasługuje na uznanie. Porównał on sytuację w SNCB do praktyk brukselskiego przewoźnika Stib, który w swoich komunikatach regularnie używa nie tylko języków oficjalnych – francuskiego i niderlandzkiego – ale również angielskiego. „Stib od lat łamie przepisy językowe, ale robi to w imię zdrowego rozsądku, by lepiej służyć pasażerom” – podkreśla Van Parijs.
Przypomniał również, że jedynym miejscem, gdzie SNCB dopuszcza obecnie komunikaty w języku angielskim, są pociągi na lotnisko Zaventem. „Dlaczego osoby podróżujące Eurostarem z dworca Bruxelles-Midi nie mają prawa do takiego samego wielojęzycznego serwisu?” – pyta lingwista.
Wielojęzyczność jako rzeczywistość
Van Parijs zauważa, że konduktorzy w belgijskich pociągach często posługują się angielskim, a czasem nawet hiszpańskim, by lepiej obsłużyć pasażerów. Dla podróżnych to praktyczne rozwiązanie, ale dla części Flamandów – naruszenie zasady terytorialności językowej, która ma chronić niderlandzki w ich regionie.
Obawa przed utratą tożsamości
Sprawa z Vilvoorde to dla Flamandów więcej niż kwestia formalności. „Niderlandzki był w przeszłości dużo bardziej zagrożony niż dziś” – przypomina Van Parijs, wskazując, że do końca XIX wieku francuski był jedynym językiem urzędowym w Belgii. Obecnie jednak największym zagrożeniem dla obu języków narodowych – zarówno niderlandzkiego, jak i francuskiego – jest angielski, który coraz częściej staje się dominującym językiem komunikacji.
Zderzenie dwóch podejść
Spór ujawnia dwa sprzeczne podejścia. Z jednej strony mamy zdroworozsądkowe działanie konduktora, który chciał zapewnić komfort pasażerom. Z drugiej strony, dla części Flamandów jest to „śliska ścieżka” prowadząca do ponownej dominacji francuskiego w regionie, który historycznie walczył o ochronę swojego języka i kultury.
Ochrona języka wymaga trudnych decyzji
Van Parijs podkreśla, że ochrona języka wymaga czasem działań, które mogą być postrzegane jako nieprzyjazne. „Jeśli pozwolimy ludziom na pełną swobodę, naturalnie wybiorą język dominujący” – mówi, wskazując na przykład francuskiej polityki językowej w Quebecu.
Jednocześnie krytykuje nadmierną sztywność w sytuacjach takich jak ta w Vilvoorde. „W międzynarodowym środowisku, takim jak pociągi przejeżdżające przez Flandrię, gdzie spotykają się różne narodowości i języki, ignorowanie wielojęzyczności jest absurdem” – zaznacza.
Równowaga między praktycznością a tożsamością
Spór o „Goeiemorgen, bonjour” to nie tylko kwestia prawa, ale także delikatnej równowagi między ochroną języka a dostosowaniem się do praktycznych potrzeb pasażerów. Podczas gdy lokalne języki pozostają kluczowym elementem tożsamości Belgii, coraz bardziej globalne realia komunikacji wymagają elastyczności i zdrowego rozsądku.
Saga z Vilvoorde pokazuje, jak nawet drobne gesty mogą wywoływać wielkie emocje w kraju o tak złożonej strukturze językowej.