Sprawa prostego „Bonjour” rzuconego przez kontrolera pociągów przerodziła się w ogólnokrajową debatę o tożsamości, języku i obowiązujących przepisach. Ilyass Alba, popularny pracownik belgijskich kolei i influencer, stał się nieoczekiwanie bohaterem kontrowersji, która podzieliła opinię publiczną i polityków. Wszystko zaczęło się od pozornie błahej skargi złożonej przez jednego z pasażerów.
Przywitanie, które wywołało burzę
Do incydentu doszło podczas podróży pociągiem w pobliżu flamandzkiego Vilvoorde. Alba, jak ma w zwyczaju, przywitał pasażerów słowami „Goeiemorgen-Bonjour”. Dla jednego z podróżnych to połączenie języków było naruszeniem flamandzkich zasad językowych. „Według niego powinienem używać wyłącznie niderlandzkiego” – wyjaśnił Alba na swoim profilu na Facebooku, gdzie śledzi go 38 tysięcy osób.
Ta pozornie drobna uwaga wywołała medialną burzę. Alba podkreślił, że nie naruszył przepisów, ponieważ nie wykonywał oficjalnego ogłoszenia w języku francuskim, lecz jedynie witał pasażerów. „Proste powitanie w dwóch językach nie jest zabronione” – tłumaczył.
Apel o zmianę podejścia
Sprawa Alby uwidoczniła większy problem – surowe przepisy językowe, które zdaniem niektórych nie odpowiadają współczesnym realiom wielokulturowej Belgii. Georges Gilkinet, ustępujący minister mobilności z partii Ecolo, podkreślił, że priorytetem powinna być wysoka jakość obsługi pasażerów, a elastyczność językowa może pomóc osiągnąć ten cel.
„Pociągi kursują przez różne regiony w ciągu kilku minut, a korzystają z nich zarówno mieszkańcy Belgii, jak i zagraniczni turyści. Informowanie w językach, które rozumieją, jest nie tylko praktyczne, ale i sensowne z punktu widzenia komercyjnego” – tłumaczył Gilkinet. Belgijskie Koleje Państwowe (SNCB) poparły ten pogląd, wzywając do reformy przepisów na rzecz lepszego dostosowania do potrzeb pasażerów.
Surowe stanowisko Flandrii
Nie wszyscy podzielają tę wizję. Władze Flandrii, gdzie obowiązuje niderlandzki, bronią dotychczasowych przepisów jako kluczowego elementu ochrony regionalnej tożsamości. Lider partii CD&V, Sammy Mahdi, przestrzegł przed złagodzeniem przepisów. „Nie możemy odrzucać naszych zasad, bo to zniechęcałoby nowych mieszkańców Flandrii do nauki niderlandzkiego” – podkreślił.
Podobnie wypowiedział się Ben Weyts z N-VA, wicepremier rządu flamandzkiego. „Dlaczego nagle podważa się prawo, które obowiązuje od prawie stu lat? Czy w Walonii tolerowano by taki brak szacunku dla ich języka?” – pytał retorycznie.
Między granicami językowymi
Sytuacja SNCB przypomina wyzwania innych przewoźników, takich jak TEC czy De Lijn, którzy muszą radzić sobie z różnicami językowymi w Belgii. Przedstawiciel TEC, obsługującego Walonię, zauważył, że ich kierowcy teoretycznie powinni dostosowywać język do regionu, przez który przejeżdżają. „Nie mieliśmy jednak żadnych skarg na tę kwestię” – przyznał rzecznik.
Z kolei De Lijn potwierdził, że ich pracownicy również przestrzegają surowych przepisów językowych. „Nie wykluczamy, że kiedyś ktoś złoży skargę, ale dotychczas takich przypadków nie było” – dodano.
Co dalej?
Sprawa Ilyassa Alby obnażyła napięcia, jakie generuje system językowy w wielokulturowej Belgii. Czy zasady powinny zostać złagodzone, aby lepiej odpowiadać współczesnym realiom? Czy jednak surowe przepisy są konieczne do ochrony językowej tożsamości regionów? Na te pytania Belgia wciąż szuka odpowiedzi. Tymczasem jedno jest pewne – język, tak jak kolej, pozostaje kluczowym elementem belgijskiej rzeczywistości, który łączy, ale i dzieli.